Burmistrzyni brzmi śmiesznie, a chirurżka ciężko powiedzieć? To problem z myśleniem, a nie językiem

Agnieszka Miastowska
1 stycznia została w Warszawie wprowadzona możliwość używania żeńskich form nazw stanowisk w urzędach. Symboliczna zmiana wprowadzona przez Rafała Trzaskowskiego sprawiła, że wreszcie usłyszymy o prezydentce, inspektorce czy burmistrzyni. W sieci zawrzało i znów powróciła dyskusja o żeńskich końcówkach. Zarzutów jest tyle, że zaczęłam się zastanawiać, czy coś jest nie tak z językiem, czy z naszym podejściem do mówienia o kobietach.
Burmistrzyni i chirurżka. Dlaczego powinniśmy używać feminatywów? Kadr z serialu "Mrs. America"

Sprzątaczka tak, burmistrzyni nie?

Po feministycznej fali euforii dotyczącej tego, że słowo prezydentka wreszcie zacznie wybrzmiewać, czas na kubeł zimnej wody. Bo zmiany wprowadzone w nazwach urzędów są tylko symboliczne.



We wszelkiego rodzaju dokumentacji stosowane muszą być nadal formy męskie, czyli dla wielu te "jedyne poprawne". Trudno także liczyć na zmianę ze strony polskiego rządu w tej kwestii, bo nie ma w naszym kraju gorszego zagrożenia niż słyszalna kobieta. Co ciekawe jednak tam, gdzie drażni "prezydentka" i "inspektorka", nikomu nie przeszkadzają "sprzątaczka" i "sekretarka", bo takie nazwy zakłada "Ustawa o pracownikach samorządowych", jak i przyjmuje świadomość nawet największych purystów językowych.

Feminatywy, czyli żeńskie formy od rzeczowników rodzaju męskiego, bywają nazywane przez konserwatywnych polityków "lewacką nowomową" albo "feministycznym spiskiem".

Pytanie: dlaczego żadnemu z panów w garniturach, jak i żadnemu z wujków z wąsem, którzy przy stole chcą się popisać swoją językoznawczą wiedzą i wyrazić swój lingwistyczny tradycjonalizm, nie przeszkadzały do tej pory formy takie jak sprzątaczka, kucharka i praczka? A dopiero psycholożka, lekarka i prezydentka przyprawiają ich o męski ból głowy?

Faktem jest, że feminatywy były obecne w języku polskim już w XIX wieku, ale to te najnowsze niosą ze sobą najwięcej kontrowersji, bo właśnie one pokazują pozytywną zmianę w postrzeganiu kobiet — podkreślają historyczny i społeczny rozwój. Zaznaczają coraz wyraźniej obecność kobiet w sektorach, do których te nigdy wcześniej nie miały dostępu.

Lubię myśleć, że za każdym razem, gdy używam żeńskiej formy, oddaję głos kobiecie, która w danym środowisku nadal nie jest do końca słyszana, czy akceptowana, ale przynajmniej już w nim jest.

I o wiele częściej są to wysokie stanowiska związane z nauką, edukacją, zdrowiem, które niekoniecznie są opanowane przez mężczyzn. Jest tam mnóstwo kobiet, którym odmawia się żeńskiej końcówki.

Kobiety przebrane za mężczyzn

Wiem, że frazes "język kształtuje rzeczywistość" jest tak wyświechtany, że brzmi jak hasło z plakatu, który wisiał w sali od polskiego, bo polonistka chciała jakiś ładny cytat do swojej klasy.

Jednak to właśnie język decyduje o tym, co wydaje nam się dziwaczne, innowacyjne, a co zupełnie powszechne. I sprawdza się to szczególnie w nazwach zawodów, o które toczy się najbardziej zażarty spór wśród samozwańczych językoznawców (dlaczego nie wśród językoznawczyń?).

Słyszę od nich, że męskie nazwy zawodów przeważają tam, gdzie jest więcej męskich wykonawców danej czynności, np. lekarzy. Tymczasem według danych Naczelnej Izby Lekarskiej obecnie w każdej grupie wiekowej wśród lekarzy przeważają... lekarki.

Jest także więcej specjalistek medycznych, ale zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy — nie mówimy o nich, bo nie wiemy, jak je nazwać. I to są właśnie te przebrane za mężczyzn kobiety. (Kobieta) chirurg, (kobieta) neurolog, (kobieta) onkolog.

Wielu przeciwników feminatywów uważa także, że mówiąc lekarz czy informatyk ma przecież na myśli zarówno kobietę, jak i mężczyznę. Nie bez powodu jednak słysząc dyrektor/doktor/szef Grzegorczyk wyobrazicie sobie jakiegoś pana, a nie panią. Właśnie to zrobiliście, prawda?

Jaś chce być strażakiem, a Zosia gospodynią

Nie sądzę naiwnie, że jeśli dziś zaczniemy używać żeńskich form, od jutra przybędzie górniczek i kierowczyń rajdowych. Bo przecież nie chodzi o to, by feminatywami coś komuś narzucić, a by dopiero otworzyć drzwi, które sztucznie sobie zamykamy.

Wystarczy, że przynajmniej we własnej świadomości przestaniemy dzielić zawody na męskie i żeńskie, a ten podział przez język przekazywać dziewczynkom i chłopcom.
Nie chcemy już podręczników, w których Jaś jest strażakiem, żołnierzem i policjantem, a Zosia gospodynią domową w porywach do przedszkolanki.

I nie ma nic złego w powołaniu do bycia nauczycielką przedszkola, jednak ile dziewczynek nie zakłada nawet, że może zainteresować się "chłopakowym" sportem, bo są przecież piłkarze, a nie piłkarki, czy marzyć o gaszeniu pożarów, bo przecież "Wojtek był strażakiem" a nie Zosia strażaczką.

Pilotka to taka czapka, a na chirurżce można połamać język

Załóżmy, że wujek z wąsem i twój kolega-językoznawca zdają sobie sprawę, z tego, że używanie feminatywów sprawia, że oddajemy głos kobietom. Jednak głos kobiet głosem kobiet, co z zasadami językowymi? Pojawia się także argument ad humorum. Bo wiecie pilotka to taka czapka, a przecież nie kobieta pilotująca samolot, a psycholożka to nawet brzmi śmiesznie!

Z tego co wiem, pilotem można włączyć telewizor, adwokat to taki alkohol, a sfeminizowana kosmetyczka to przecież nazwa torby do przechowywania kosmetyków.

Bez obaw! Czołowi polscy językoznawcy już dawno opisali zjawisko homonimów, czyli wyrazów o takiej samej pisowni i wymowie, ale innym znaczeniu.

Jeśli w codziennych rozmowach odróżniacie piłkę do gry od piłki do metalu, a może od morza, być może uda wam się poradzić sobie z tym, że pilotka czy jubilerka mają teraz więcej niż jedno znaczenie.

Jeśli kogoś natomiast przerasta wymówienie słowa chirurżka, polecam łamańce językowe. Wyrewolwerowany rewolwer, król Karol kupił królowej Karolinie, szedł Sasza suchą szosą... Magda jest chirurżką. Praktyka czyni mistrza.

Co jednak z argumentem, według którego język zaśmiecany? Zmieniany na własną modłę? Modyfikujemy go i to bezprawnie? Język nie jest na szczęście grubym, zakurzonym słownikiem. Ma oddawać rzeczywistość taką, jaka jest, i zmienia się nieustannie.

A dwie z jego głównych tendencji to dążenie do precyzji przekazu i uzupełnienia systemu językowego. Czyli np. sprecyzowania, czy mamy do czynienia z kobietą, czy mężczyzną, a jeśli trzeba, to uzupełnienie tego przekazu nowym słowem.

Problem w języku czy problem w myśleniu?

Wyśmiewamy słowo prezydentka czy to, że śmiesznym pomysłem jest, by kobieta była głową państwa? Trudno wypowiedzieć nam słowo chirurżka, czy przyjąć do wiadomości, że kobiety są specjalistkami w dziedzinach, które kiedyś były dla nich niedostępne?

I nie chodzi mi tutaj o przekonanie was, że każdy, komu nie przyszło w pierwszej kolejności do głowy słowo lekarz zamiast lekarka jest mizoginem i seksistą. Chodzi o to, że nasze pierwsze skojarzenie nigdy nie jest bez znaczenia i można je zmienić tak, by wypowiadać się precyzyjnie i co najważniejsze, zgodnie z rzeczywistością.