"Amelka uwielbia, gdy się jej czyta". O synach, wnuczce i książkach rozmawiamy z Dorotą Zawadzką

Iza Orlicz
Specjalnie dla Mama:Du Dorota Zawadzka opowiada o swojej pierwszej książce wydanej specjalnie z myślą o dzieciach, wspomina dzieciństwo swoich synów, zdradza, jak spędza czas z wnuczką i mówi, w czym tkwi moc czytania.
Dorota Zawadzka i Marek Michalak prezentują swoje książki Facebook.com
Wydała właśnie pani swoją pierwszą książkę dla dzieci. Skąd pojawił się pomysł na jej napisanie?
Teksty powstały bez intencji wydania ich jako książki, po prostu spisałam prawdziwe historyjki, które chciałam kiedyś opowiedzieć mojej wnuczce, czyli córeczce bohatera "Taty Amelki”. To miała być też pamiątka dla syna. Napisałam to kilka lat temu – wtedy, gdy dowiedziałam się, że zostanę babcią.

A dlaczego akurat teraz zdecydowała się pani ją wydać?
Pandemia zatrzymała mnie w domu, zresztą jak wiele milionów ludzi na świecie. Skończyły się wyjazdy na szkolenia, wieczory autorskie. Do marca żyłam na walizkach, praktycznie mieszkaliśmy z mężem w samochodzie.


Od marca "mieszkamy” w internecie. Coś trzeba było robić. Po kolejnym posprzątaniu mieszkania, odgruzowałam "teczki z ważnymi rzeczami” i pliki z pulpitu na kompie. I tak wpadł mi w ręce tekst zatytułowany "Złote ręce”. Pomyślałam, że może fajnie byłoby to wydać dla dzieci. Wysłałam kilku zaprzyjaźnionym piszącym osobom i dostałam odpowiedz – wydawaj!

I oto dziś, we własnym wydawnictwie o wdzięcznej nazwie "Różowy Jeż” wyszła książka dla przedszkolaków - "Tata Amelki”. Wszystko zrobiliśmy sami, od zaplanowania budżetu, wyszukania drukarni, sprawdzenia procedur, znalezienia ilustratorki… Wszystko "tymi rękami”.

Czy to prawdziwe opowieści o pani synu?
Tak. Jak wiadomo ja pisarką nie jestem, wszystko to, co do słowa i faktu wydarzyło się naprawdę. Zresztą mogłabym takich historii napisać dużo więcej… jak zapewne każdy rodzic. Przy konstruowaniu tej książki, było dla mnie ważne, aby nie "pachniała” dydaktyzmem.

Nie lubię książeczek, w których się nieustannie poucza dzieci, jakie mają być. One są jakie są i to jest wspaniałe. Pokażmy to, zachwyćmy się tym, zrozummy. Wysłuchajmy, zobaczmy i … opiszmy.

Czytelnicy – rodzice - piszą mi, że oprócz tego, że książka podoba się dzieciom, to jeszcze oni sami odnajdują wspomnienia z czasów bycia rodzicem przedszkolaka. Dopiero dziś, po kilku latach, dostrzegają, jaki to był wspaniały czas. To taka wartość dodana do książki. A jak syn zareagował, że będzie bohaterem książki?
Andrzej, czyli książkowy Jędruś, był wtajemniczony w moje zamiary dość wcześnie. Jego zgoda była potrzebna, skoro wiadomo było, że to on jest realnym bohaterem książki. Podobał mu się pomysł, a gotowy egzemplarz przyjął ze wzruszeniem. Będzie to piękna pamiątka dla Amelki – jego córeczki.

Pani wnuczka lubi książeczki?
Jest miłośniczką książek. Amelka uwielbia, gdy się jej czyta i rodzice czytają jej od urodzenia codziennie. W "Tacie Amelki” na początku zachwyciły ją przede wszystkim ilustracje. Ma dwa latka, więc obrazy są na razie dla niej ważniejsze niż tekst.

Czy pisanie książki było powrotem do dzieciństwa pani dzieci?
Czas bycia mamą małych chłopców był dla mnie przecudownym okresem w życiu. Te dziecięce zachwyty nad przyrodą i techniką. Niezliczona ilość pytań, wymagających mądrych odpowiedzi, możliwość pokazywania i wspólnota w doświadczaniu świata. A przy tym moi chłopcy dostarczali mi moc emocji.

Takie wspomnienia to cudowna rzecz. Każdy rodzic ma w zanadrzu wiele tego typu historii. Snujemy je podczas rodzinnych spotkań albo opowiadamy do poduszki naszym dzieciom i wnukom, to ważne dla rodzinnej tradycji. Moi synowie jako dzieci byli świetnymi maluchami, potem mądrymi nastolatkami, a teraz są poważnymi ojcami rodzin.

Czy różne rytuały albo zabawy z dzieciństwa swoich dzieci przenosi pani teraz do świata wnuczki?
Oczywiście, że tak. Pomijając fakt, że jestem mamą i babcią oraz psychologiem, mam także gruntowne wykształcenie pedagogiczne. Moi synowie mieli ze mną coś w rodzaju domowego przedszkola. Lepienie, malowanie, wycinanie. Zbieranie liści i innych "skarbów”, a przede wszystkim czytanie. To wszystko robię z wnuczką, gdy zdarza się, że mam przyjemność się nią opiekować.

Pandemia trwa, czyli jest szansa, że napisze pani kolejne książki dla dzieci. Ma pani pomysł na kolejną?
Tak! Mamy z mężem w planie trzy tytuły. Po pierwsze nowe i nieco zmienione wydanie naszej książki "Siedem supełków” – opowiadania Roberta i moje "instrukcje” dla rodziców. Następnie zbiorek, którego bohaterem będzie sympatyczny jeż. No i oczywiście "Tata Stasia” – mam dwóch synów i dwoje wnucząt. Staś też będzie mógł poznać historie z dzieciństwa jego taty. Ta książka będzie skierowana do nieco starszych czytelników – początek szkoły podstawowej.

Niestety coraz mniej czytamy, a przecież książka to zawsze dobry pomysł na prezent, a wspólne czytanie to wielka radość.
Po stokroć tak! Pamiętajmy jednak, że książka musi być dobrana do wieku, upodobań i zainteresowań czytelnika. Niekoniecznie więc kupujmy to, co jest akurat modne i na topie, ale zdobądźmy się na wysiłek i dowiedzmy się, o czym dziecko poczytałoby, jakie lubi ilustracje itd. Czytajmy książki dziecku i z dzieckiem, pokazujmy, że dla nas też są one ważne, potrzebne, kochane.