Zdalne nauczanie zaskoczyło szkoły jak zima drogowców. Rodzice mówią o drugiej fali absurdów

Iza Orlicz
Rodzice przeżywają swoiste deja vu, jeśli chodzi o nauczanie zdalne. Nie tylko powtarzają się problemy, z którymi musieli radzić sobie podczas poprzedniego lockdownu, teraz dochodzą nowe absurdy. Czy znów grozi nam rodzicielska frustracja i brak kontroli nad nauką dzieci?
Jakie są największe problemy podczas nauki zdalnej? flickr
Stacjonarnie w szkołach uczą się już tylko i wyłącznie klasy 1-3. Wszyscy pozostali uczniowie szkół podstawowych i średnich przeszli na naukę zdalną. Trudno polemizować, czy to dobrze, czy źle – w obliczu szalejącej pandemii wielu rodziców obawiało się o zdrowie swoje i swoich dzieci, dlatego edukacja domowa wydawała się dobrym rozwiązaniem.

Olimpiady online


Teraz okazuje się, że pomimo rządowych obietnic o ujednoliceniu zdalnego nauczania, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Znów cały ciężar odpowiedzialności spadł na szkoły, ale przede wszystkim na… rodziców.


– Stare problemy powróciły. Plan lekcji jest bez zmian, czyli np. jednego dnia syn siedzi przed komputerem od 12 do 18. Szkolna platforma jest przeciążona, dlatego często nauczyciele nie dają rady prowadzić lekcji online. Zresztą problemów technicznych jest więcej, dobrze że syn zna się na tym i sam je rozwiązuje – mówi nam Małgorzata, mama 8-klasisty.

Nowy absurd? Online odbywają się olimpiady przedmiotowe i konkursy kuratoryjne. Z jednej strony są one źródłem oceny poziomu wiedzy uczniów, z drugiej – czy w trybie online rzeczywiście sprawdzają ją obiektywnie?

– Mój syn niedawno pisał konkurs przedmiotowy z chemii, etap szkolny. Miał mieć tylko włączony mikrofon i kamerkę. Przecież takie "zabezpieczenie” uczciwości tego konkursu jest całkowicie do ominięcia. On napisał ten test samodzielnie i mam nadzieję, że inni uczniowie też go w ten sposób pisali – dodaje Małgorzata.

Czy dziecko się uczy?


Wielu rodziców skarży się też na przeciążanie dzieci materiałem, czy koniecznością ciągłej pomocy w ich nauce. Sprzeciw budzi też fakt, że nie wszędzie wprowadzono zapowiadane 30-minutowe lekcje, chociaż akurat w tej kwestii zdania są podzielone.

– Pierwsze kilka minut zawsze schodzi na tym, że ktoś się nie może połączyć, kogoś nie widać, a innego ucznia nie słychać. W trakcie lekcji też czasem muszę przerywać, bo ktoś znika mi z pola widzenia albo komunikuje, żeby na niego poczekać – opowiada nauczycielka z jednej ze stołecznych podstawówek.

I problem największy, który spędza sen z powiek większość rodziców - czy dzieci w ogóle się uczą? Jak sprawdzić, czy w trakcie kilkugodzinnej edukacji online rzeczywiście angażują się w naukę, wynoszą coś z zajęć, a potem sumiennie odrabiają zadaną pracę domową?

– Pracuję w systemie hybrydowym, czyli tydzień w domu zdalnie, tydzień w biurze. I gdy jestem w pracy nie mam żadnej kontroli nad tym, co robi moje dziecko. Oczywiście zapewnia mnie, że się uczy, ale jaką mogę mieć gwarancję, że jednak od czasu do czasu, gdy dopada go zmęczenie lub nuda, nie gra w telefonie? – zastanawia się Alicja, mama 12-latka.

Wielkim problemem dla niektórych nauczycieli okazał się też brak włączonej kamerki podczas zajęć online. Rodzice niejednokrotnie pisali, że widok ucznia jest niezbędny, by zaliczyć mu obecność na zajęciach...

A Wy z jakimi problemami mierzycie się, jeśli chodzi o naukę zdalną?