Do mody na slow life dołącza slow cooking. Wolnowar to sprzęt, w którym się zakochacie
"Keep Calm & Cook Slow" - koszulkę z takim napisem dostanę na urodziny, jestem pewna. I nie ma co się dziwić, bo od tygodnia rzeczywiście gotuję znacznie "wolniej", jem więcej, a każdemu, kto nie zdąży w porę uciec opowiadam, jak to odkryłam kulinarną Amerykę.
Owszem, czasem nastawiam słój kiszonek i podziwiam jak fermentuje. Zdarza mi się też zasypać maliny cukrem, zawekować i ćwiczyć cierpliwość, żeby chociaż część przetrwała do zimowej herbaty. Ale jeśli chodzi o zdrowe produkty pierwszej obiadowej potrzeby - nie czekam, kupuję.
I właśnie dlatego średnio uśmiechało mi się wolnogotowanie rosołu przez 8 godzin, albo kawałka karkówki przez 10 bo dokładnie takie wartości należy ustawić na elektronicznym timerze, aby zadziała się kulinarna magia. Uwierzcie mi jednak: jeśli tylko zdecydujecie się spróbować, istotnie macie szansę wyczarować dania, których nie powstydziłby się żaden kulinarny magik.
Z resztą większość z nich - szefów kuchni, zapaleńców prowadzących foodtrucki czy półprofesjonalistów, sprzedających swoje wyroby regionalnie - zdaje sobie doskonale sprawę, że nie ma lepszego urządzenie do przygotowywania delikatnych mięs czy esencjonalnych wywarów, niż właśnie wolnowar.
Fot. naTemat
Wolnowar: co to jest?
Etymologia polskiej nazwy jest oczywista, ale szukając przepisów na dania z wolnowaru natraficie również na angielski odpowiednik: crock pot.Z crock-potem jest jak z adidasami u nas, albo jak z markami takimi jak Kleenex (producent chusteczek higienicznych) czy Velcro (producent zapięć na rzepy) w USA. To wszystko przykłady wynalazków, w przypadku których nazwa marki czy producenta jest dzisiaj nazwą potoczną.
U nas, póki co, wolnowar nie zyskał szalonej popularności - znany, lubiany, poważany, ale jak już mówiłam, raczej w profesjonalnych kręgach. Co innego crock pot - w Stanach gra on w zupełnie innej lidze i to już od lat 70.
Crock-pot zadebiutował w amerykańskich kuchniach dokładnie w roku 1971. Wynalazek ten ma jednak nieco dłuższą historię. Jego “ojcem” jest Irving Naxon, który wymyślaniem rozwiązań ułatwiających życie zajmował się zawodowo. Na liście innowacji wprowadzonych na rynek przez jego firmę, Naxon Utilities Corp, znajdziemy na przykład elektryczną patelnię czy lampę podobną do tej którą dzisiaj znamy jako “lava lamp”.
Crock Pot, jak wszystkie genialne wynalazki, miał jedną matkę: potrzebę. Jak wspomina córka wynalazcy, prototyp urządzenia miał służyć do przyrządzania posiłków latem, gdy upał skutecznie przekonywał, aby nie włączać piekarnika.
Gwoli ścisłości, proces “wolnowarzenia” nie jest w kulinarnym świecie niczym nowym. W zasadzie ma jakieś kilka setek lat. Naxon zainspirował się jego wykorzystaniem w tradycji żydowskiej, gdzie tkwiły jego korzenie. Gliniane garnki (ang. crock) to bowiem klasyczne naczynie, w którym jego babka lub prababka mogły przygotowywać czulent - koszerny gulasz.
Fot. naTemat
Naxon wiedział więc, że wykorzysta gliniane naczynie. Do rozwiązania pozostawał jednak problem pieca: jak równomiernie ogrzać gar bez generowania dużego źródła ciepła? Okazało się, że w tej roli dobrze sprawdza się podłączany do prądu metalowy pojemnik.
Pierwszy zaprojektowany przez Naxona crock pot różnił się nieco od tych, jakie można znaleźć w sklepach obecnie. Przede wszystkim nie miał w sobie szczypty elektroniki, nie mówiąc nawet o możliwości regulacji temperatury, a do tego nosił nazwę “Naxon Beanery” (“beanery” to potoczny termin określający tanią jadłodajnię).
Crock Pot pojawił się kilka lat później, kiedy Naxon zdecydował się sprzedać swoją firmę oraz prawa do wynalazków większej spółce. Ta wprowadziła urządzenie na rynek i rozbiła bank.
W 1971 rok zyski ze sprzedaży wolnowaru przyniosły firmie 2 mln dolarów. Cztery lata później - 93 mln.
Jak gotować w wolnowarze?
Szybka podróż w czasie i znów jesteśmy w październiku 2020. Na moim blacie stoi najnowszy dostępny w Polsce model wolnowaru Crock Pot TimeSelsct z elektornicznym wyświetlaczem i cyfrowym programatorem, a ja nie mogę wyjść z podziwu, jak uroczo w tym jednym urządzeniu tradycja łączy się z nowoczesnością.Fot. naTemat
Współczesności, dodajmy, pysznej i dziecinnie łatwej w obsłudze. Najważniejsza informacja jest bowiem taka, że choć mój model wolnowaru posiada predefiniowane ustawienia dla przygotowania zup, mięs czy warzyw, to wbrew pozorom, najłatwiej podczas gotowania posługiwać się ustawieniami trybu manualnego.
W tej konfiguracji najpierw określamy czas, a potem poziom nagrzewania naczynia. Tu mamy dwie możliwości: “Low” - niski (wolnowar osiągnie temperaturę 80 stopni) oraz “High” - wysoki (120 stopni). Trzecia ikonka to symbol trybu utrzymywania ciepła, która zaświeci się, gdy upłynie określony czas wolnowarzenia.
Fot. naTemat
Najkrócej zajęło mi chyba przygotowanie ciasta - marchewkowiec był gotowy już po trzech godzinach. Jeśli chodzi o mięso, to uzyskanie efektu “rozpływania się w ustach” zajmuje z reguły około 8-9 godzin w trybie “low” i o połowę krócej w trybie “high”.
Warto nadmienić, że pewne potrawy można przyrządzić tylko w jednej temperaturze: golonka czy żeberka, ze względu na dużą ilość tłuszczu oraz chrząstki wymagają, na przykład, mocniejszego potraktowania temperaturą.
W tego typu niuansach rozeznacie się jednak bardzo szybko. Równie szybko przekonacie się też, że dania z wolnowaru tak naprawdę nie da się przyrządzić źle. Większość przepisów nie będzie miała więcej niż kilka zdań, ułożonych w sekwencję: “Pokrój w kostkę”, “Umieść w wolnowarze” i “Zamknij pokrywę”.
Od siebie dodałabym jeszcze: “I połóż się spać”, bo większość wolnowarzenia w moim domu odbywa się, tak zgadliście, w nocy. Nie jestem w tej praktyce osamotniona, bo wolnowar to istotnie urządzenie stworzone do pracy po normalnych godzinach otwarcia kuchni. Pracuje niezwykle cicho - nie słychać nawet zwyczajowego “pyrczenia” kojarzącego się z gotowaniem, co jest zasługą niskiej temperatury.
Do tego jest niesłychanie wydajny energetycznie: zamiast włączać piekarnik w ciągu dnia naprawdę polecam skorzystać z wolnowaru w taryfie nocnej. Po pierwsze dlatego, że rankiem przywita was cudowny zapach ulubionego dania, a po drugie, że to zdecydowanie tańsza opcja: cała noc pracy wolnowaru to mniej więcej godzina pracy piekarnika.
Fot. naTemat
Przede wszystkim wejść na stronę festiwalu Crocktober. Tam poznacie wszystkie szczegóły, a także znajdziecie sporo crocktoberowych inspiracji kulinarnych. Równie dobrze możecie zainspirować się też potrawami, które przygotowałam w ramach testów.
Fot. naTemat
Spełnieniem miesożerczych marzeń była na przykład szarpana wołowina - miękka, idealnie rozpływająca się w ustach. Dodatek sosu barbacue domowej roboty… zrobił robotę. Mięso genialnie pasowało do grillowanej bułki hamburgerowej. Do tego kilka plasterków korniszona i mamy najlepszą kanapkę na świecie.
Przepis, z którego korzystałam, znajdziecie tu.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Powyższy przepis nie jest przepisem “wolnowarowym”, ale nie ma żadnych przeszkód aby takim się właśnie stał. Zamarynowane żeberka wolmowarzyłam 10 godzin w trybie “low”.
Fot. naTemat
Idealne zakończenie dnia pracy w kuchni. A właściwie - nocy.
Fot. naTemat
Artykuł powstał we współpracy z Crock Pot.