Wakacje z wirusem w tle? Byłam nad polskim morzem i powiem wam, co się zmieniło

Iza Orlicz
Tegoroczne wakacje, pewnie jak większość rodaków, postanowiłam spędzić w Polsce. Ze względu na dziecko wybrałam Bałtyk, bo dla mojego syna budowanie zamków z piasku, skakanie przez fale i spacery brzegiem morza to najlepszy wypoczynek. Czy bałam się zakażenia koronawirusem? Oczywiście, chyba jak każdy, kto nadal śledzi codzienną liczbę zakażeń. Czy czułam się bezpiecznie? Tak, już wyjaśniam dlaczego.
Czasem na plaży byliśmy prawie sami Archiwum prywatne
W tamtym roku nad polskie morze pojechaliśmy pociągiem i choć to naprawdę wygodna opcja, to w tym roku zdecydowaliśmy się na jazdę samochodem. Na naszą noclegową i wypadową bazę wybraliśmy małą wieś (Lubiatowo) w powiecie wejherowskim.

"Czy możemy rozłożyć tu koc?"

Na 7 dni zamieszkaliśmy w niewielkim drewnianym domku, w sąsiedztwie kilku innych, gdzie też głównie mieszkały rodziny z dziećmi. Przed wyjazdem sprawdziłam, czy ośrodek przestrzega wymogów sanepidu w zakresie usług hotelarskich w związku z epidemią. Część wspólna była jedna – sporych rozmiarów plac zabaw i rzeczywiście na nim dzieci bawiły się razem.


Pierwsze zaskoczenie spotkało mnie na plaży. Przyszliśmy na tyle wcześnie, że wokół nas nie było nikogo. Z każdą kolejną godziną (i poprawą pogody) ludzi było coraz więcej, każdy jednak starał się wybierać miejsca w pewnym odosobnieniu (przynajmniej 2-metrowym) od innych. Do nas w pewnym momencie podeszła para po 60-tce z dwójką wnucząt i pan zapytał wprost, czy nie będzie nam przeszkadzać, jeśli rozłożą swój koc nieopodal naszego.

Być może mieliśmy szczęście i w trakcie naszego tygodniowego pobytu nikt nie próbował "siadać nam na plecach”. Być może to specyfika, ale też ogromna zaleta, małej nadmorskiej wsi, do której po prostu przyjeżdża taka liczba turystów, że każdy znajdzie tutaj kawałek plaży tylko dla siebie.

Pełna dowolność

Jak wyglądała kwestia maseczek? No cóż, to już było nieco gorzej. W lokalach gastronomicznych obsługa przestrzegała wymogów sanitarnych (maseczki, przyłbice, ochrona z pleksi, dezynfekcja stolików po klientach). Natomiast turyści zachowywali się bardzo swobodnie.

Niektórzy nosili maseczki, inni nie, W sklepach spożywczych ekspedientki zwracały uwagę, gdy ktoś próbował zrobić zakupy bez wymaganej maseczki. Nie widziałam też tłumów przy płynach do dezynfekcji rąk, raczej korzystały z nich pojedyncze (zwykle starsze) osoby.

Starałam się trzymać dystans

Moje wnioski? Większość osób, które spotkałam na wakacjach starała się zachowywać odpowiedzialnie. Największe skupiska ludzi spotkaliśmy podczas zwiedzania latarni morskiej, ale tutaj obowiązywały maseczki, 2-krotna dezynfekcja rąk i wpuszczano zaledwie po kilka osób naraz. Podobnie było w jednym z dziecięcych parków tematycznych.

Tutaj też nikt nie wchodził na siebie, raczej wszyscy przemieszczali się w rodzinnych grupach. Faktem jest, że ja też pilnowałam tego, by zachować dystans i gdy widziałam, że ktoś zatrzymuje się i robi serię zdjęć przy dinozaurze, to cierpliwie czekaliśmy na swoją kolej.

Nie chcę tworzyć idyllicznego obrazu wakacji nad naszym Bałtykiem. Przyznaję, że spotkałam ludzi (pojedyncze jednostki), które zachowywały się, jakby koronawirusa nie było. Większość jednak, podobnie jak my, starała się wyluzować i odpocząć, mając jednak świadomość, że epidemia wciąż trwa.