Dawała wygrać królowi Szwecji, kłóciła się z Chaplinem. Poznajcie Jadzię – poprzedniczkę Radwańskiej

Magdalena Konczal
Na całym świecie nazywano ją "polską królową siatki" lub "latającą Polką". Na korcie zachwycała wszystkich – nawet wówczas, gdy ponosiła porażki. Jej imię i nazwisko przysparzało mediom zagranicznym sporych trudności. Pokazała światu, czym jest prawdziwa pasja i, że można być jednocześnie mistrzynią i zwyczajną dziewczyną. W tenisowej reprezentacji Polski nie zagrała, dlatego że... nie miała pieniędzy na sukienkę i pończochy. Poznajcie Jadwigę Jędrzejowską – jedną z najwybitniejszych tenisistek.
Jadwigę Jędrzejowską (po lewej) nazywano "latającą Polką" fot. Z archwium Narodowego Archiwum Cyfrowego

Urodzona na korcie


Często powtarzała, że urodziła się na korcie. Nie była to tylko metafora – dom, w którym przyszła na świat znajdował się niedaleko kortów krakowskiego AZS-u. Urodzona w 1912 r. Jadzia żyła w ubogiej rodzinie, ale już od samego początku wykazywała zainteresowanie dyscypliną, w której później miała zasłynąć.

Pewnego dnia dostała od taty wystruganą z drewna rakietę. Namówiła swoich kolegów, by też sobie takie wystrugali. Nie pograła z nimi jednak zbyt długo. – My już z tobą nie chcemy grywać […]. Ty jesteś dla nas za silna. Idź sobie z powrotem na kort – mówili.


W wieku 13 lat dołączyła do AZS-u. Dużo starsze koleżanki nie miały zamiaru trenować z młodszą i ubogą Jadzią, dziewczynka musiała więc mierzyć się z chłopcami. Właśnie te treningi sprawiły, że wypracowała swoje słynne uderzenie – silny forhend.

"Dża-dża dżed"


Na jej sukcesy nie trzeba było długo czekać. W 1927 r. została mistrzynią Polski, a rok później zdobyła go ponownie. Tytułu tego nie oddała przez długie lata. – Takich drajwów chyba nikt w Polsce nie ma. [...] Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę i plasuje instynktownie, wszystko to u niej wrodzone – pisano o niej w "Przeglądzie Sportowym".

W 1929 r. Jadwiga reprezentowała Polskę po raz pierwszy poza granicami kraju – w Budapeszcie. Szybko stała się znaną zawodniczką na scenie światowej. Był tylko jeden problem. Zagraniczna prasa łamała sobie język, by wymówić jej nazwisko. Po latach o "Dżadżwydżę Dżendżedżowską" zapytano także Agnieszkę Radwańską.

– Myślę, że chodzi o Jadwigę Jędrzejowską – odpowiedziała tenisistka z uśmiechem. – Cieszę się, że jako druga Polka wystąpię w finale Wimbledonu.

Smak porażki i ciekawe znajomości

Jadwiga była nie do zatrzymania. W 1933 roku dotarła do trzeciej rundy na Wimbledonie, w 1934 – do czwartej, w 1935 do ćwierćfinału, a w 1936 znalazła się w półfinale. Rok później była już w finale. Niestety – nie udało się.

Tenisistka mówi o tym momencie w swoich wspomnieniach. Z jednej strony chciała zniknąć, by nie musieć przeżywać porażki, a z drugiej chciała ją przeżyć z godnością. Wybrała tę drugą opcję. Pokazała wszystkim, jak to jest być wicemistrzynią świata.

Wyszła z szatni i z podniesioną głową udzieliła wywiadów brytyjskim mediom. Od tego momentu stała się naprawdę rozpoznawalną osobą.

Ludzie, którzy znali ją osobiście, wspominają, że przez cały ten czas pozostała zwyczajną dziewczyną. Nigdy nie szczyciła się swoją sławą, z pokorą znosiła porażki. Pewnego dnia – będąc w czasie kontuzji – nawiązała znajomość z pewnym tajemniczym kibicem. Ów mężczyzna wyrażał na głos swoje uwagi dotyczące gry, z którymi Jadwiga nie mogła się zgodzić. Doszło do kłótni. I w ten oto sposób zawarła znajomość z… Charliem Chaplinem!

Ale to nie był koniec jej przygód ze znanymi osobistościami. Jako tenisistka często wyjeżdżała na Riwierę Francuską, gdzie mogła bez przeszkód związanych z pogodą, trenować grę.

Właśnie tam poznała "Mistera G", czyli jak się później okazało samego króla Szwecji! We wspomnieniach pisze, że, podczas gry w tenisa – nie chcąc urazić starszego pana – często dawała mu wygrać.

Wielka wojna

Gdy nadeszła wojna, polscy sportowcy postanowili trzymać się razem. Pozostając bez środków do życia, wpadli na pomysł założenia kawiarni. I tak powstała, znajdująca się przy ul. Jasnej gospoda "Pod Kogutem".

Niestety, znane nazwiska przyciągnęły uwagę okupantów, zaczęli odwiedzać to miejsce, przez co ruch znacznie się zmniejszył. Podjęto decyzję o jej zamknięciu.

Pewnego dnia aresztowano wszystkich sportowców, którzy wcześniej pracowali w gospodzie. Wszyscy trafili na Aleję Szucha. Ostatecznie wypuszczono ich, ale dramatyczne chwile, które tam spędzili, Jadwiga opisuje w swoich wspomnieniach.

Później tenisistka zatrudniła się w innej kawiarni, ale nie wytrzymała tam długo. Nie była w stanie ze spokojem obsługiwać przebywających w tym miejscu Niemców.

Któregoś razu Jadwiga została wezwana do stawienia się w siedzibie Gestapo. Przybyła tam blada ze strachu. Okazało się jednak, że jej stary znajomy – "Mister G" – postanowił wysłać pismo do Berlina, w którym stanowczo oświadczył, by przywieźć tenisistkę do Szwecji.

Jadwiga, choć pełna wdzięczności, odmówiła. Postanowiła zostać tam, gdzie jej rodzina i przyjaciele.

Po wojnie Jędrzejowska wróciła na kort. Nigdy już nie osiągnęła poziomu światowego, ale grała jeszcze przez długi czas. Kiedy miała 64 lata, zapytano ją, czy wciąż gra.

– No wie pan. Jak można przestać? – odpowiedziała.
Źródła: Sportowcy dla Niepodległej, styl.pl