Dziennikarz przepytał aktorkę "365 dni" jak prostytutkę. Teraz się tłumaczy

Katarzyna Chudzik
Opublikowany w "Vivie!" wywiad z odtwórczynią głównej roli w erotycznym filmie na podstawie powieści Blanki Lipińskiej "365 dni" jest tak seksistowski, chamski i niekomfortowy w odbiorze, że nigdy nie powinien był ujrzeć światła dziennego. Pytania zadane aktorce Annie Marii Siekluckiej równie dobrze mogłyby paść w stronę prostytutki, która zdecydowałaby się ujawnić kulisy swojego życia intymnego. Kim jest autor wywiadu?
Na film "365 dni" czekają setki tysięcy Polek. Premiera już 7 lutego "365 dni"
"Teraz to się nazywa witaminy"
Przeprowadzający wywiad Roman Praszyński – wieloletni pracownik "Vivy!" – zapytał aktorkę, czy lubi seks (a kiedy odpowiedziała wymijająco, ciągnął "czy ma doświadczenie seksualne") i czy na casting założyła koronkową bieliznę. Pytał protekcjonalnie, czy zakochała się w swoim filmowym partnerze i czy chciałaby mieć takiego chłopaka jak on.

Kpił, że skoro zwraca uwagę na wewnętrzne przymioty człowieka, to pewnie "ma kulawego i łysego chłopaka" i stwierdził, że zachowuje się jakby była 30 lat starsza niż jest w istocie. Uznał też za zasadne dwukrotne sugerowanie, że podczas pracy musiała się "znieczulać" alkoholem.


Pytał też, czy chadza na plaże nudystów, czy kąpała się nago w morzu i czy w jej rodzinnym mieście są "nocne kluby". Tutaj przeczytacie fragmenty.

Kim jest Roman Praszyński?
Autor wywiadu jest żonatym 55-latkiem, który skończył filologię polską i do tej pory zdążył napisać 5 książek. Jest zafascynowany muzyką i teatrem, a w 2004 roku był nominowany do Paszportów Polityki. – To taki miły pan. Robi świetne wywiady, w życiu bym się nie spodziewała po nim takich tekstów – powiedziała mi koleżanka, która pracowała z nim niegdyś w jednej redakcji.

Nie tylko ona jest zaskoczona pytaniami, które padły z jego ust. – Pamiętam go jako człowieka z wielką klasą, bardzo kulturalnego, szarmanckiego. Nigdy nie podejrzewałabym go o przeprowadzenie takiego wywiadu i taki stosunek do kobiet. Poza tym jest bardzo zaangażowany społecznie, reaguje na różne nieszczęścia. Nie mam z nim wielkiego kontaktu, ale zawsze wydawał mi się dobrym dziennikarzem i fajnym facetem – opowiada inna jego była współpracownica.

Po tym wywiadzie zostanie jednak zapamiętany inaczej. Jako "tępy dzbok – dzban i zbok – którego pytania podpadają pod molestowanie" (Jakub Żulczyk) i "obrzydliwy seksista i mizogin" (Karolina Korwin-Piotrowska).

Jeśli trudno wam sobie wyobrazić jak czuła się aktorka podczas rozmowy z Praszyńskim, to pomóc mogą wam jej słowa z tej rozmowy: "na planie czułam się komfortowo, dużo bardziej niż podczas tego wywiadu".

"To podpada pod molestowanie"
Karolina Korwin-Piotrowska przypomniała wielu, że przez całe wieki kobiety uprawiające zawód aktorki uchodziły za "łatwe". Za przykład podała Marię Schneider, która zagrała "wybitnie i czasem nago" w "Ostatnim tangu w Paryżu", za co spotkała ją kara w postaci ulicznych okrzyków dewotek. Wołały za nią "kurwa".
– Dziewczyna, grająca główną rolę w filmie na podstawie skandalizującej powieści, jest aktorką. Dostała do wykonania zadanie aktorskie. Wcześniej wygrała uczciwie casting. W filmie gra różne sceny, taka to jest praca. Cholernie trudna, niewdzięczna, wymagająca psychicznie i fizycznie. Dziewczyna jest młoda, na początku drogi, widać że stara się być miła dla pana, który jest niczym innym jak śliniącym się satyrem, który z obleśną pogardą zadaje kolejne, intymne, ginekologiczne wręcz pytania.

To nie wywiad o tym, co zagrała, jak przekracza się psychiczne i fizyczne granice. To obleśny, krępujący, obrzydliwy mizoginistyczny pseudo podryw, sugerujący, ze żeby zagrać, trzeba się naćpać lub nachlać. To prostacka, pornograficzna wydzielina, pozbawiona szacunku do aktorki, do młodej kobiety, która wykonała po prostu swoją pracę. Może temu panu trzeba puścić jakiś film z Pornhuba, zamiast kazać robić wywiady? – napisała.

Przekazała Annie wyrazy współczucia i dostała od niej publiczne podziękowanie.
Facebook.com
Prowokacja?
Redakcja "Vivy!" nie odniosła się na razie do spływających oskarżeń, a przecież tekst przed ukazaniem się musiało zatwierdzić co najmniej kilka osób. Wywiad został jednak ze strony usunięty dopiero kilka dni po publikacji, kiedy w mediach zaczęło się na ten temat głośno. Wszyscy, którzy wywiad przeczytali, zastanawiają się jednak nad tym, jakim cudem aktorka autoryzowała tę rozmowę.

Odpowiedź jest prosta i godna pochwały. – Czytałam ten wywiad jako kobieta i jako producentka i nie mogłam w to uwierzyć. Ama jest osobą wrażliwą, bardzo go przeżyła. Wspólnie uznałyśmy jednak, że skoro dziennikarz ma odwagę, by tak rozmawiać z kobietą, to aktorka zbierze w sobie odwagę i ten "wywiad" autoryzuje. Jeśli ta rozmowa może przyczynić się do tego, żeby po raz kolejny zwrócić uwagę na to, że seksizm w Polsce wciąż ma się dobrze, to niech ten wywiad temu służy. (...) Według mnie ten wywiad był próbą wzbudzenia sensacji, ale też próbą oceny aktorki, która zagrała w "365 dniach" główną rolę. Jako kobiety jesteśmy zawsze oceniane i to nam się mówi czy coś wypada czy nie, a to jest bardzo niesprawiedliwe – powiedziała producentka filmu, Ewa Lewandowska, w rozmowie z portalem Ofeminin.

Aktorka musi się jednak zadowolić iście chajzerowskimi przeprosinami dziennikarza, który napisał, iż przeprasza wszystkich, "którzy poczuli się urażeni".
Facebook.com
Na szczęście cel, którym było wszczęcie dyskusji, został osiągnięty. Dziś kolejny dzień rozmów o sekzimie w polskich mediach. Anno, trzymaj się!