"Do TEJ jednej chwili czujemy w sobie moc", czyli o tym, że wytykanie błędów to nie wychowanie

Redakcja MamaDu
Jednym z głównych obowiązków odpowiedzialnego rodzica jest udzielanie dziecku ważnych i potrzebnych rad. Czujemy więc w sobie tę moc, która tylko czeka na uwolnienie. Jesteśmy znakomicie przygotowani teoretycznie i pewni siebie. Do czasu... – pisze Agnieszka Dydycz w kolejnym felietonie dla Mamadu.pl.

Zapraszamy do świata lekcji spisanych specjalnie dla MamaDu przez Agnieszkę Dydycz – trenerkę motywacyjną, mentora oraz autorkę książek dla dorosłych i dla dzieci. Jej opowieść dla dzieci "O Wojtku z planety Uran" została napisana razem z synkiem. Mówi, o tym, co dla dzieci jest najważniejsze: o trosce, akceptacji, życzliwości i magii przytulania. Dzieci ją uwielbiają, z kolei nam dorosłym, historia ta przypomina o tym, o czym łatwo zapominamy, a o czym warto pamiętać. W każdym wieku.

Agnieszka opowiada o tym także w swoich książkach dla dorosłych. "Z pamiętnika masażysty", "Człowiek zawsze kicha dwa razy", "Marzenia z terminem ważności" oraz "Dzisiaj należy do mnie", które są o ludziach takich jak my, czasem odważnych, a czasem mniej. Inspirują, dają nadzieję, a przede wszystkim pokazują, że największa siła i moc jest w nas samych. Przekonują, że warto jest szukać swojego miejsca na ziemi i zmieniać swoje życie na lepsze. Bo warto jest marzyć, lecz dobrze też czasem się odważyć!

Lekcja nr 1, czyli na początku jest nadzieja…

Lekcja nr 2, czyli rozważnie i romantycznie

Lekcja nr 3, czyli o sile argumentacji i noworocznych postanowieniach

Lekcja nr 4, czyli o sztuce wychowania, a nie wytykania… błędów
Gdy zostajemy rodzicami, obiecujemy sobie, że nasze metody wychowawcze będą inne niż te, które stosowali nasi rodzice. Lepsze, mądrzejsze, a przede wszystkim skuteczniejsze. Oczywiście nasze dzieci, w przeciwieństwie do innych, będą nas słuchały, bo przecież my, w odróżnieniu od naszych rodziców oraz innych znanych nam ludzi, będziemy mieli do powiedzenia wyłącznie same mądre rzeczy.


A przecież jednym z głównych obowiązków odpowiedzialnego rodzica jest udzielanie dziecku
ważnych i potrzebnych rad. Czujemy więc w sobie tę moc, która tylko czeka na uwolnienie. Jesteśmy znakomicie przygotowani teoretycznie i pewni siebie. Do czasu. Czyli do chwili, gdy po raz pierwszy przyjdzie nam się zmierzyć z odmiennym zdaniem naszego dziecka. Temat sporu jest nieistotny, pewne jest jednak, że przeżyjemy wtedy swój pierwszy szok.

Pojawia się on zresztą dosyć wcześnie, bo już na początkowym etapie naszej kariery rodzica i nazywany jest buntem dwulatka. Ten naturalny etap rozwoju emocjonalnego dziecka został zdiagnozowany i opisany przez największe autorytety. Teoretycznie powinniśmy być więc przygotowani na to, że u naszego dziecka ten bunt także nastąpi, lecz pomimo to łudzimy się, że uda nam się "tego" uniknąć.

Może więc dlatego pierwsze zderzenie naszych marzeń o sprawczym rodzicielstwie bywa takie
bolesne. Szczególnie gdy na dworze jest minus pięć stopni i wieje wiatr, a my jesteśmy odpowiedzialni za zdrowie naszego dziecka.

– Załóż czapkę – prosimy naszego dwulatka.
– Nie! – krzyczy nasze dziecko w odpowiedzi. – Nie chcę!
– Proszę, przeziębisz się… – przekonujemy, a raczej błagamy.
– Nie! Nie! Nie założę!

Po kolejnej odmowie próbujemy nawet zmienić taktykę, byleby tylko przekonać nasze
dziecko do ubrania się stosownie do pogody.

– Czapeczka jest taka ciepła i miła… Dlaczego nie chcesz? – pytamy empatycznie.
– Bo nie! – pada zdecydowana odpowiedź, którą nasze dziecko wzmacnia płaczem, tupaniem nogami, a nawet rzuceniem się na podłogę.
Archiwum prywate
Zapewne są wśród nas twardziele, którzy z zimną krwią będą umieli nie wziąć sobie do serca histerii naszego słodkiego maluszka. Pozostali będą jedynie udawać, że takie zachowanie w ogóle ich nie rusza. Niezależnie jednak od tego, co zrobimy w tej konkretnej sytuacji, pierwsze "nie" naszego dziecka zawsze wzbudzi w nas emocje.

Chociażby dlatego, że uświadomi nam nieodwracalność procesu dorastania i oznacza koniec pewnego etapu. W tym właśnie momencie zaczyna do nas docierać, że od tej pory nie o wszystkim i nie zawsze będziemy decydowali. To trudny i bolesny moment nawet dla najtwardszego rodzica, który przecież jeszcze miesiąc temu podejmował decyzje suwerenne i niezależne.

Decydował, kiedy dziecko przewinąć, czym nakarmić, jak i w co ubrać oraz dokąd z nim pójść. A teraz nasze dziecko również chce mieć głos i głośno oznajmiać światu, co dla niego jest ważne.
Oczywiście, że nie na wszystko dziecku pozwolimy, szczególnie że ono jeszcze nie rozpoznaje czyhających na niego zagrożeń ani nie potrafi wybrać, co dla niego jest dobre. Warto jednak już na tym wczesnym etapie buntu zrozumieć ten proces.

I zapamiętać, że od tej pory nasze dzieci będą miały swoje zdanie na wiele tematów, a ich poglądy będą różne od naszych. Warto więc zacząć przyzwyczajać się do myśli, że jeśli my lubimy pączki i długie spacery, to wcale nie musi oznaczać, że nasze dzieci też będą je lubiły. Uświadomić sobie, że wychowanie dzieci różni się od tresury zwierząt, gdy oczekujemy, że każde nasze polecenie zostaje dokładnie wykonane: Siad! Aport! Waruj! Leżeć!

Owszem, miło jest, gdy nasze dzieci są grzeczne i posłuszne, lecz jako odpowiedzialni rodzice musimy również zadbać, aby potrafiły też zachować się asertywnie i bronić swojego zdania. I to właśnie jest chyba jednym z najtrudniejszych wyzwań odpowiedzialnego rodzica. Zadanie wyczerpujące, niezwykle odpowiedzialne i wymagające nerwów ze stali oraz umiejętności szybkiego kojarzenia i... poczucia humoru.

Będziemy musieli pozwolić naszemu dziecku na jego własne decyzje i określenie samego siebie, jednocześnie jednoznacznie pokazując mu granice. Zarówno te do przekroczenia, jak i te, których przekroczyć nie wolno, bo zagrożą mu lub innym. Pokazać owe granice w taki sposób, żeby gdy nasze dziecko dorośnie, samo będzie umiało dokonać właściwego wyboru, nie tylko wtedy, gdy zagrożone jest karą.
Archiwum prywatne
Jak to zrobić? Jednym z kluczy do sukcesu jest konsekwencja w naszych działaniach, a także nasze własne zachowanie. Dobry przykład jest najważniejszy, bo samo mówienie o tym, co się powinno robić, co trzeba czy wypada, niestety nie wystarczy, by zachęcić dziecko do prawidłowego działania. Tu nie ma drogi na skróty…

Niedawno, odbyliśmy z synem, lat 11, niezwykle twórczy dialog, który zaczął się od mojego oburzenia, że syn nie reaguje na moje pytanie.
– Dlaczego nie odpowiadasz, synku? Zadałam ci pytanie!
– Oj, mamo! Przecież sama mówiłaś, żebym nie robił dwóch rzeczy naraz, bo się dekoncentruję. A ja się właśnie ubieram!

Jego odpowiedź była szczera, genialnie prosta, a do tego zgodna z prawdą. Rzeczywiście, odbyliśmy kilka dni wcześniej poważną rozmowę na temat koncentracji, co zatem miałam zrobić? Pogniewać się, że syn znalazł wymówkę, żeby nie odpowiedzieć na niewygodne pytanie? Czy może raczej ucieszyć się, że spełnił moje oczekiwania i zastosował w praktyce to, co wcześniej do niego mówiłam, że ma nie robić dwóch rzeczy naraz?

On zinterpretował naszą rozmowę po swojemu, ale dla mnie była to szansa, by wyjaśnić dziecku dokładniej, o co naprawdę mi chodziło i uniknąć podobnych nieporozumień w przyszłości.

Takie podejście do trudnych tematów jest bardzo ważne, gdyż buduje wzajemne zaufanie, rodziców do dziecka i dziecka do rodziców. Dodatkowo, pomaga znaleźć łagodniejsze przejście od nerwowej różnicy zdań do konstruktywnej rozmowy. Ta umiejętność może się okazać niezwykle przydatna nie tylko prywatnie, jako rodzicom, lecz również zawodowo, szczególnie w przypadku, gdy jesteśmy szefem.

Gdy w zakresie naszych obowiązków leży wydawanie poleceń innym i spowodowanie, aby
przydzielone zadania zostały prawidłowo wykonane. W takich przypadkach musimy być więc pewni, że zostaliśmy zrozumiani dokładnie tak, jak chcieliśmy. Oto inny przykład dialogu, który może się wydać znajomy rodzicom z dłuższym stażem.

– Znowu rzuciłeś swoje rzeczy byle gdzie, synku!
– Mamo! Ja nie rzucam swoich rzeczy byle gdzie, ja je kładę tam, gdzie chcę.

Oczywiście, że odpowiedź syna była nie do końca zgodna z moimi oczekiwaniami. Wywiązała się więc między nami dyskusja o tym, że w tej konkretnej sytuacji jego "tam, gdzie chcę" wkracza w moje "tam, gdzie ja nie chcę", a przedpokój nie jest moim ulubionym miejscem do oglądania jego rzeczy rzuconych na podłogę.

Wyjaśniliśmy też sobie, że każde z nas inaczej patrzy na świat i ma prawo inaczej odbierać te same sytuacje, ale powinno szanować odczucia innych. Weźmy dla przykładu zimne –
ciemne. Dla mnie herbata, która nie jest podana w temperaturze wrzenia, jest za zimna. Dla mojego syna zimne są dopiero lody, a gorąca herbata oznacza napój w temperaturze pokojowej.

Trudno jest w takiej sytuacji ocenić, które z nas ma rację, a które się myli. Może i mamy wspólną pulę genów i to całkiem sporą, ale odtąd już zawsze będziemy się różnić i choćbyśmy nie wiadomo jak się kochali, każde z nas będzie patrzyło na świat ze swojego punktu widzenia.

Ważne jednak, abyśmy chroniąc swoje granice, nie przekraczali cudzych. O tym właśnie porozmawialiśmy sobie tego dnia z synem i w rezultacie musiał on znaleźć inne miejsce dla swoich rzeczy. Znalazł, niestety w swoim pokoju, co oznacza, że czeka nas zapewne jeszcze niejedna ciekawa rozmowa…
Archiwum prywatne
Bo najlepiej uczymy się na własnych błędach, więc warto nauczyć się wyciągać z nich wnioski. Nie warto jednak ich ciągle i na nowo przeżywać, a przede wszystkim wypominać.
– Synek, stało się, a co się stało, już się nie odstanie… Teraz musisz to wziąć na klatę.
– Okej, mamo, rozumiem i wezmę na klatę. Ale ty mi obiecaj, że nie będziesz mi więcej tego wytykała!

Obiecałam synowi, że nie będę go już grillowała. Szczególnie że jeśli naprawdę chcemy komuś wybaczyć jego błąd, to po prostu mu wybaczmy. Dziecku, mężowi, żonie, przyjacielowi, koleżance, szefowi. Grillowanie, wytykanie czy wypominanie popełnionych błędów, szczególnie cudzych, kusi. Jest naturalnym odruchem, ale z wychowaniem nie zbyt wiele wspólnego. My raczej też nie lubimy, gdy nieustannie przypomina się nam o naszych pomyłkach, o których sami zdążyliśmy już zapomnieć…

A zatem Szczęśliwego Nowego Roku, Drodzy Rodzice! Z rodzicielskimi radościami i sukcesami, a także… z nowymi błędami wychowawczymi, na których będziemy mogli się nauczyć jak stawać się lepszymi rodzicami i mądrzejszymi ludźmi. Z pożytkiem dla siebie oraz dla naszych dzieci, które, chociaż czasem nas nie słuchają, dobrze wiedzą i widzą to, co robimy. Powodzenia!