"Pani włącza telewizor, bo nic innego nie potrafi". Wojna o szkolną świetlicę: "Jest jak SOR"
"Świetlica jest jak SOR w szpitalach. Każdy na niej wiesza psy, a ratuje życie środkami, jakimi są dostępne" - brzmi jeden z komentarzy w gorącej dyskusji o tym, co robią dzieci w szkolnych świetlicach. Niestety, boleśnie trafny. Czy dzieci powinny tam oglądać telewizję? Czy po kilku godzinach nauki nie mają prawa odpocząć? Czy świetlica to zawsze "40 rozwrzeszczanych bachorów" i jeden opiekun "z łapanki"? Awantur o świetlicę nie ma końca.
Na swoim profilu na Facebooku opublikował post, w którym wyraził niezadowolenie z faktu, że gdy odbiera swojego 7-letniego syna ze szkolnej świetlicy, widzi dzieci przyklejone do telewizora.
Darmowe nianie ze świetlicy
Odezwali się nauczyciele – głównie ci obrażeni, że przecież hola hola, a dzieci to co, przepraszam, robią w domu? Rodzice wymagają od nauczycieli cudów-wianków, jakichś kreatywnych zabaw, czy jak to tam szło, a sami w domu odpalają dzieciom bajki, by mieć spokój.
"Przecież dzieci mówią, na co pozwala im mama" - kpią nauczyciele, próbując zawstydzić rodziców. Bo jak oni śmią oczekiwać czegoś od szkoły? Absurd. To oni mają wychowywać, nie szkoła. Phi!
Do tego dochodzą argumenty w stylu: "traktują szkołę jak darmową nianię", "sami do 17 latają na zakupy, a dzieci siedzą po 10 godzin w szkole", "zaczyna się już w przedszkolu: w placówce od 7 do 17 najlepiej bez drzemki, bo o 19 dzieciak nie chce zasnąć".
W tym samym stylu piszą rodzice: "W świetlicy siedzi pani z łapanki nie pedagog", "panie nauczycielki same po godzinach tylko w telewizor patrzą, więc nie potrafią dzieci nauczyć niczego innego". I tak bez końca... Zero szans na porozumienie. A gdy ton dyskusji nieco się uspokaja, jest jeszcze gorzej – bo wtedy wychodzą na jaw priorytety...
Ambitni nauczyciele i ambitni rodzice
Po lekturze niemal 400 komentarzy łatwo wywnioskować, że świetlica świetlicy nierówna. Są szkoły, w których łamane są przepisy i jeden nauczyciel faktycznie ma pod opieką znacznie więcej dzieci, niż powinien, a dzieci te często nie reagują na nic. W takich okolicznościach opanowanie przynajmniej części z nich za pomocą telewizyjnej hipnozy jest ostatnią deską ratunku.
Jednocześnie sporo nauczycieli i rodziców opisuje działanie "dobrych świetlic": są gry planszowe, można leżeć, poczytać, pogadać. Kontrargument: lekcje powinny być odrobione.
Czasem są zajęcia edukacyjne lub plastyczne. Nauczyciele deklarują, że nie włączają telewizora nigdy. Rodzice odbijają piłeczkę: "po kilku lekcjach kolejne zajęcia? Co komu szkodzi bajka? Dziecko musi odpocząć".
A jak odpocząć to nie inaczej niż przed telewizorem. Po polsku. Jasna sprawa. Bo jak kiedyś pewna nauczycielka dzieci zabrała na dwór, to rodzice mieli pretensje. Że zimno, że katar.
Telewizor w świetlicy – tak czy nie?
Z telewizorem jest jak z ocenami: nie ma żadnego dowodu na to, że patrzenie w telewizor jakkolwiek dziecku pomaga, a mimo to wszyscy go czasem włączamy. Bo co innego mamy robić? Jednocześnie nie ma żadnego dowodu, by stawianie piątek i jedynek pozytywnie wpływało na motywację do nauki i jej efekty, ale stawiamy – bo jak inaczej docenić/ukarać?
Telewizor w świetlicy to dobry pomysł pod warunkiem, że służy np. do organizowania filmowych piątków, o których pisała w dyskusji jedna z nauczycielek. Wybierają film lub bajkę (tak, jest różnica między oglądaniem longiem TVP ABC a obejrzeniem nawet dwugodzinnego filmu z mądrym przekazem), robią popcorn, oglądają.
Potem siadają razem, dyskutują, jest quiz na temat obejrzanego filmu. W tej formie to udział w kulturze. W formie "uspokajacza" to wpajanie dzieciom, że odpoczynek i relaks to bezmyślne gapienie się w ekran i przeciwko temu zapewne sprzeciwia się pan Maciej Dębski.
Nie chodzi o to, że od tego "coś im się stanie". Mózgi się zlasują i zamienią w galaretkę – oczywiście, że nie. Nie ma nic złego we włączeniu dziecku głupiej bajki na pół godziny w ciągu dnia. Pytanie, czy jest w tym coś dobrego?
Chodzi o to, że szkoła i nauczyciele mają być autorytetem. Mają kształtować albo przynajmniej zaszczepiać dobre nawyki.
Nam, dorosłym, wydaje się, że odpoczywamy, przerzucając przed snem przed dwie godziny programy. Guzik prawda. Męczymy oczy, "odmóżdżamy się", zaśmiecamy się kolejnymi komunikatami, pogarszając swoją jakość snu (wszyscy powinniśmy odstawić ekrany na co najmniej 1,5 godziny przed snem). Wybaczamy sobie nasz czas ekranowy, tłumaczymy to zmęczeniem i zapominamy, że nie ma to nic wspólnego z higienicznym, zdrowym trybem życia. I to samo sprzedajemy naszym dzieciom.
Jednak nie oznacza to, że telewizor na świetlicy to samo zło. Poza wspomnianym uczestnictwem w kulturze, wiele zależy od tego, co działo się wcześniej. I od okoliczności.
Kiedy telewizor jest w porządku?
Marcin Stiburski, znany jako autor koncepcji Szkoły Minimalnej, fizyk i matematyki, który pozwala dzieciom spać na lekcjach, sabotuje system oceniania i robi wiele innych rzeczy, by potrząsnąć fundamentem polskiej edukacji, opisał rok temu na swoim blogu swój świetlicowy dyżur, który skończył się oglądaniem telewizji. Sęk w tym, że były ferie, a dzieci do świetlicy przyszły nie na 2 godziny po lekcjach, lecz cały dzień.
Najpierw zaproponował dzieciom zabawę po ciemku, w budowanie namiotu. Ławkę obłożyli matą i pufami. Potem dzieci wgramoliły się do środka. "Wrzucam tam jakieś pluszaki i zabawa się rozkręca. Dochodzą kolejne dzieci, to dostawiamy kolejne ławki. Domek się rozrasta. 'Czy możemy się bawić na piętrze?'. Chodzi o poziom ławek. 'Oczywiście'. I zabawa odbywa się na poziomie podłogi na dywanie i na ławkach jako piętrze. 'Znacie wiersz Paweł i Gaweł'. I zabawa odbywa się według scenariusza opowiastki" - opisuje nauczyciel.
Potem scenariuszy było wiele. Dochodziły kolejne dzieci i szybko łapały pomysły: "Trzy świnki", szkoła na leżąco, zabawa w dom i tak dalej.
W końcu zrobił się niemały chaos, dzieci zaczęły majstrować przy telewizorze. Padło pytanie o konsolę, której nauczyciel nie miał, ale: "poudajemy telewizor. Ktoś niech przełącza kanały, a inni będą programami telewizyjnymi. Zabawa, w odgrywanie strzelanek, pościgów, trochę bajek, ogólnie sensacyjna fabuła. 'A teraz blok reklamowy' i udają znane sobie reklamy. 'Pan też jakąś reklamę uda'. I udaję reklamę śmierdzącego dezodorantu" - relacjonuje Stiburski.
Mimo że nauczyciel miał kolejne pomysły na zabawy, dzieci wciąż ciągnęły do telewizora. Jeszcze tylko jedno doświadczenie z fizyki (dzieci zachwycone) i bajka. Wybrali jeden film. Stiburski podkreśla: dyżur ten miał miejsce podczas ferii zimowych.
"Przychodzi zmiana opiekunów. Uniesionym głosem dyrektywnie: 'Dlaczego jest tu ciemno!', 'Co to za leżenie na ławkach!', 'Sprzątać salę!', 'Przygotować się do zajęć!', 'Wyłączyć telewizor!'. Pytam się w myślach 'Jakich zajęć w ferie? Po co sprzątać?, Co szkodzi leżenie na pufie położonej na ławce? Dlaczego nie można bawić się w ciemnej sali?'".
Potem dzieci pytały nauczyciela, czy jeszcze kiedyś będzie miał dyżur na świetlicy. Nie dlatego, że włączył im telewizor, lecz dlatego, że było fajnie. Że aktywności było wiele. Że były to zabawy wymyślane razem z dziećmi, a nie narzucone aktywności, które nawet jak są ciekawe i prorozwojowe, mogą męczyć, obciążać.
Tak samo jest w domu: jeśli mamy dobry kontakt z dzieckiem, wiemy, że ma ono różne zainteresowania, chętnie czyta, ma dużo ruchu, to godzina czy dwie z tabletem w ręku nie będą żadnym zagrożeniem. Natomiast jeśli zawsze wyciszamy dzieci bajką i bajka jest najwyższą nagrodą, zaczyna się problem.
To jedyna słuszna zasada i dla nauczycieli ze świetlicy, i dla rodziców, która dotyczy nie tylko włączania telewizora, ale w ogóle obcowania z nowymi technologiami. To zdrowy rozsądek, po prostu: zamiast zabierać dzieciom smartfony, róbmy na nich razem coś fajnego. Niedługo, w zestawieniu ze sportem, zwykłą nudą i wieloma innymi zwykłymi i niezwykłymi czynnościami. Ot, fajne życie.
Może cię zainteresować: Nauczycielska metoda, która pogłębia konflikty i wykluczenie. Znamy ją wszyscy, nasze dzieci też