Wpatrzeni w telefon, zaganiani... Jak nie stracić w życiu rodzinnym tego, co najważniejsze

Alicja Cembrowska
Mam to szczęście, że spędziłam dzieciństwo bez telefonu komórkowego w małej dłoni. Do dziś jednym z moich ulubionych wspomnień jest moment, gdy padało hasło: „Może w coś pogramy?”. Grałam z siostrą i rodzicami, a i dziś z sentymentu nie odmawiam partyjki „Chińczyka”. Czasy się jednak zmieniły, branża rozrywkowa staje na rzęsach, by zadowolić wymagającego klienta i niezależnie od tego, czy mamy dzieci, czy nie, możemy przebierać w ofertach i wybierać gry mniej lub bardziej zaawansowane. Ja z głębi serca polecam taki sposób na spędzenie czasu z rodziną czy przyjaciółmi, szczególnie podczas zbliżających się wielkimi krokami świątecznych wieczorów.
unsplash.com
Od kilku lat dominującym tematem reklam w okresie bożonarodzeniowym jest bliskość. Bycie razem. Bez telefonów, mediów społecznościowych i innych elektronicznych „rozpraszaczy”. Święta to dobra okazja, by przypomnieć rodzinie i przyjaciołom, że są ważni. Porozmawiać, pośmiać się, zrezygnować z ekranów, przenieść się na podłogę lub wygodnie zasiąść przy stole i pozwolić sobie na wspólną rozrywkę. Propozycja nie do odrzucenia? Gry planszowe! Zapewniam, że dla waszych dzieci będzie to cenne i wartościowe wspomnienie na lata.

Jeżeli zatem nie macie pomysłu na prezent, z którego ucieszy się i skorzysta cała rodzina, to spieszę z pomocą. Na pierwszy ogień idą…

… Pędzące żółwie
Pędzące? Żółwie? Już sama nazwa jest intrygująca, jednak wartość planszówki potwierdzają nie tylko zdobyte przez nią nagrody, tytuł najpopularniejszej i najchętniej kupowanej gry w sklepie Egmont, a najbardziej wymagające jury – współcześni świadomi rodzice. Rodzice, którzy nie kupią byle czego, a przed zakupem zrobią wielopoziomowy i pogłębiony risercz.
Mat. prasowe
Ale wracając do nazwy. Żółwie raczej nie kojarzą nam się z wyjątkowo dynamicznymi zwierzątkami. Żyją spokojnie, ociężale, trochę nieporadnie dźwigając na grzbiecie swoje domy. Trudno wyobrazić sobie takiego stwora w pędzie, chyba że… chodzi o jedzenie! Tak, żółwim celem jest sałata. Chrupiąca, soczysta i tak bardzo pyszna. Problem w tym, że rośnie daleko, daleko na grządce. I tutaj zaczynają się schody.

Gracze mają zatem zadanie iście empatyczne – muszą sprawić, że ich żółw jako pierwszy napełni brzuszek. A jak wiemy, w przypadku walki o jedzenie, wszystkie chwyty dozwolone – tak, przejażdżka na skorupie innego uczestnika wyścigu w celu złapania oddechu również.

Do zawodów mogą przystąpić maluchy od 5. roku życia, więc to okazja do rodzinnej zabawy, ale nie tylko…

– Jak już wasze dzieci pójdą spać, warto zagrać we dwoje w wersję utrudnioną – wygrywa ten, kto na górze. Dla dwóch dorosłych graczy ta gra jest po prostu genialna! Tak się z mężem wciągnęliśmy w blefowanie, że później sami nie byliśmy już pewni, którym żółwiem się "jest" i trzeba było sprawdzać – napisała jedna z kobiet pod wideo-recenzją w serwisie YouTube, a interpretacja jej słów zależy od was. Namówieni?

Klik, bo po co pędzić do sklepu, jak żółw?

Nogi stonogi
Najlepszy sposób na naukę? Tak, zgadliście! Zabawa. Na nic szantaże, przymusy, prośby i groźby. Zaufajcie sympatycznej stonodze i w jej nogi (?), ręce (?) oddajcie swoje pociechy, a nie straszne będzie im opanowanie kolorów i liczenia.
Mat. prasowe
Spotkanie z uroczym robalem wspomoże również pamięć, umiejętność logicznego myślenia i spostrzegawczość. Jednak to nie koniec, bo dla małego człowieka równie ważny jest rozwój emocjonalny. Decydując się na tę grę, macie pewność, że pociecha pozna smak porażki, ale i zwycięstwa, rozpocznie trudny proces rozumienia, co oznacza podejmowanie decyzji i jakie wynikają z nich konsekwencje.

Eksperci od lat podkreślają, że nie ma lepszej metody na naukę, jak zabawa w przyjaznej atmosferze. To również świetna okazja, by spędzić czas z dzieckiem, budować relację, poznawać się nawzajem.

„Nogi stonogi” przeznaczone są już dla dzieci od 4. roku życia – nie bez powodu elementy gry wykonane są z grubszego kartonu, tak by służyła latami. Dobra inwestycja!

Klik i łączycie zabawę z nauką

Łap za słówka
Pamiętacie grę karteczkowo-długopisową „Państwa miasta”? To pokochacie „Łap za słówka”! Osobiście jestem fanką tego typu zabaw i z doświadczenia wiem, że najlepsze spotkanie ze znajomymi to połączenie „wyzwania” i odpoczywania.
Zatem jeżeli znudziło wam się bezproduktywne plotkowanie przy winku, to „łapanie za słówka” brzmi jak idealny pomysł na rozruszanie towarzystwa. Adrenalina? Jest, bo myśleć trzeba szybko. Nutka ryzyka? Jest, bo nigdy nie wiesz, jakie słówko wybierze przeciwnik. Dobra zabawa? Gwarantowana.
Mat. prasowe
Przydać się może również taktyka, bo przecież im więcej winka w kieliszku przeciwnika, tym wolniejszy jego refleks i myśl jakby bardziej ulotna…
– Gra podnosi nawet momentami adrenalinę i powoduje pulsowanie najdalszych zakamarków mózgu. U nas sprawdziła się w każdym towarzystwie. A podobała się tak bardzo, że nigdy nie zaprzestawaliśmy grania w momencie, gdy ktoś zdobył 15 punktów, jak zaleca instrukcja, ale graliśmy do chwili, gdy skończyły się nam wszystkie litery. A potem od nowa! – komentuje użytkowniczka forum o nicku „Baba Jaga”. Jak Baba Jaga poleca, to chyba wstyd odmówić, nie?
PS. Jak będziecie grać z dziećmi od 10. roku życia, to zrezygnujcie lepiej z alkoholu i poszukajcie innej taktyki.

Klik i trzymam cię za słowo!

Materiał powstał we współpracy z Egmont.