"Podręczniki są niezgodne z podstawą programową!". Nauczyciel pokazuje, jak MEN robi nas w balona

Sandra Skorupa
Nieustannie mówi się o problemie przeładowanej podstawy programowej. Jednak mało kto widział ją na oczy, a co dopiero czytał. Zdaniem nauczyciela fizyki i matematyki, Marcina Stiburskiego, który znany jest ze swojego rewolucyjnego podejścia do edukacji, podstawa programowa liczy tylko kilka stron i wcale nie nakazuje uczniom wkuwać na pamięć setek nieistotnych detali. Odpowiada za to ktoś inny...
Przeładowane podręczniki szkolne 123RF
Przeładowane podręczniki szkolne
Stiburski zwraca uwagę na fakt, że to wcale nie podstawa programowa jest, jak zwykło się mówić "przeładowana", a podręczniki. To kolejny dowód dydaktyka na to, że placówki naprawdę powinny funkcjonować w koncepcji "Szkoły Minimalnej".

– Gdy pierwszy raz czytałem PP nie mogłem w to uwierzyć, że wszyscy narzekamy na jej obszerność, że nauczyciele nie mogą zdążyć jej zrealizować. Po moich doświadczeniach z jej realizacją w klasie okazuje się, że respektując zawarte w niej treści, jest może tej nauki na jedno półrocze szkolne, a my fizyki uczymy aż cztery półrocza – czytamy na otwartej grupie na Facebooku Szkoła Minimalna.


Jak pisze nauczyciel, podstawy programowe poszczególnych przedmiotów liczą jedynie kilka stron, a to wydawnictwa produkują książki, które mają tych stron setki. Dlaczego tak się dzieje, wyjaśnia we wpisie Marcin Stiburski:

– Winne są tu wydawnictwa, mafia podręcznikowa, której zależy na każdej wydrukowanej kartce, oraz na każdym nowym wznowieniu. (...) Uważam, że każdy podręcznik w Polsce jest niezgodny z podstawą programową! Pomija on 90 proc. innych wymienionych w niej kompetencji, koncentrując się jedynie na jednej, dwóch, które są tradycyjnym wyobrażeniem przedmiotów.

Tylko zadania
W opinii nauczyciela twórcy szkolnych podręczników skupiają się jedynie na tym, by zawartość produkowanych książek była bogata w zadania i teksty. Wydawnictwa bardzo wybiórczo podchodzą do podstawy programowej, traktując ją po macoszemu.

Na jej kilku stronach znajdują się nie tylko wytyczne, by dziecko miało jakąś wiedzę z danego zakresu. Pojawiają się dużo ważniejsze zapisy – w zależności od przedmiotu, uczeń powinien "wyrażać, poszukiwać, czy konstruować". Tak, to zawiera podstawa!

Te umiejętności dziecko uczy się nie przez rozwiązywanie zadań, ale przez praktykę, a tego nie jest w stanie nauczyć podręcznik. Zdecydowanie za mało w książkach jest poleceń, które pchałyby zajęcia w kierunku projektowym, dzięki któremu dziecko mogłoby lepiej rozwinąć wspomniane umiejętności. Przy okazji nauczyłoby się pracy w grupie.

Działania byłyby podejmowane na zajęciach, więc odeszłyby prace domowe, a nauczyciel nie musiałby sprawdzać kartkówek. Ale trzeba byłoby podjąć ten wysiłek i porzucić podręczniki...

– Jesteśmy oszukiwani i okłamywani. Wmawia się nam, że część postawy programowej, która stanowi maksymalnie 10 proc. jej treści, jest jej trzonem i że nic prócz tych 10 proc. nie ma. (...) w ten sposób obrzydzamy przepiękną matematykę, przepiękny język polski, przepiękną biologię, geografię, fizykę, chemię. A najbardziej wypaczamy obraz wszelkich przedmiotów twórczych, jak plastyka, muzyka, technika. Tam oszustwo i okłamywanie nas sięga ZENITU – pisze Stiburski.

Szkoły bez podręczników
Istnieją takie, ale wciąż jest ich mało. Nauczyciele nadal boją się zainicjować zajęcia bez książek. Są bardzo do nich przywiązani i z przyzwyczajenia realizują tematy, które często uczniowi do niczego się nie przydadzą. Z kolei tam, gdzie nie ma książek i nudnego rozwiązywania zadań, wiele się dzieje… Uczniowie dyskutują, samodzielnie dociekają, czy wyrażają własne opinie i sądy.

Potrafią "rozróżniać, konstruować i poszukiwać". To dzięki temu, że w takich szkołach książka jest jedynie pomocą, a nie obowiązkiem, za którego niedopełnienie stawia się jedynkę. Poza tym, mocnym argumentem szkół bez podręczników jest fakt, że powielane schematy hamują rozwój dziecka. Zajęcia są mało kreatywne i słabo stymulujące. Dzieci mają więc małe pole do rozwijania swoich pomysłów.

W takich placówkach uczniowie również zdają egzaminy, dokładnie takie same jak w tych z podręcznikami i ich wyniki wcale nie są gorsze. Dlaczego więc dydaktycy nadal obstają przy podręcznikach? Jak zauważa Marcin Stiburski, są po prostu leniwi, a z powodu tego lenistwa niestety cierpią dzieci.

– Twórcy egzaminów są tak samo zmanipulowani i leniwi w prawidłowym interpretowaniu podstawy programowej. (...) Egzaminy budują jedynie na treściach ze środka bez odpowiedniego filtra, pomijając 90 proc. innych kompetencji. Bo oczywiście z przyczyn lenistwa łatwiej zorganizować egzamin z kompetencji uczeń oblicza, uczeń podaje. I mamy z matematyki, fizyki jedynie zadania, a z biologii, geografii jedynie podawanie faktów encyklopedycznych. Nie mieści się nam w głowie, że na egzamin uczniowie mogą przygotować projekt, który prezentują przed publicznością.

W ostatniej części wpisu nauczyciel zachęca, by wziąć do ręki podręcznik, przeczytać podstawę i zastanowić się, czy książka ta odpowiada na wymagania zawarte w dokumencie... Przetrzecie oczy ze zdumienia!