Sprawdzanie obecności jest bez sensu? Argumenty anglisty powinny trafić do MEN

Katarzyna Chudzik
Żeby dostać promocję do następnej klasy, trzeba mieć minimum 51 proc. obecności na lekcjach. Jeśli absencji jest tyle samo – lub więcej – co obecności, uczeń na ogół ma problem. Niezależnie od tego, ile posiadł wiedzy i umiejętności, niezależnie od tego, czy podczas opuszczonych godzin lekcyjnych brał udział w budowaniu promu kosmicznego, czy po prostu spał. – Jaki sens ma rozliczanie ucznia z obecności, skoro i tak musi zaliczyć materiał? – pyta Krystian Ostrowski, nauczyciel języka angielskiego.
Czy brak obowiązku uczestniczenia w lekcjach sprawiłby, że klasy by opustoszały? Agencja Gazeta
"Potrzebne w życiu jak kaloryfer na pustyni"
Jego zdaniem proces nauczania zachodzi tylko w sytuacji woli ucznia, w sprzyjających warunkach, gdy w organizmie produkowana jest dopamina i endorfiny. Tylko wtedy powstają w mózgu nowe połączenia nerwowe będące skutkiem uczenia się. Warunkiem ich powstania nie jest obecność na lekcji.

– Jaki sens ma rozliczanie ucznia z obecności, skoro i tak musi zaliczyć materiał, który może przyswoić w domu lub gdziekolwiek. No, ja się pytam – po co ma na te lekcje chodzić? Dla frekwencji, dla wzorowego zachowania i paska, które są potrzebne w życiu jak kaloryfer na pustyni? – pyta Ostrowski.


Fałszywie uspokojeni rodzice
Odpowiedź jest właściwie prosta – obecność potrzebna jest rodzicom, którzy dysponując wiedzą o wzorowej frekwencji, mają poczucie, że ich dziecko wywiązuje się ze swoich edukacyjnych obowiązków, będąc jednocześnie pod pedagogiczną kontrolą. Ewentualnie może służyć uczniowi, który wyjątkowo nie radzi sobie z nauką, ale pomoże sobie, wysuwając 100 proc. obecności jako argumentu przy wystawianiu ocen. – Sprawdzanie obecności sprawia, iż uczeń ma często gdzieś, czego mógłby nauczyć się w czasie lekcji. Interesuje go tylko, żeby 'mieć obecność' w obawie przed rodzicami, przed karą, przed utratą posiadanych przywilejów. Rewelacyjna manipulacja motywacją zewnętrzną. Pedagogika level expert! Korczak się w grobie przewraca...– pisze autor książki "School Sucks".

15 minut to spóźnienie, 16 – nieobecność
Opisuje przy tym proceder, który znany jest chyba w każdej szkole – uczniowską walkę o wpisanie spóźnienia zamiast nieobecności. 15 minut to jeszcze spóźnienie, 16 – już nieobecność.

– 'Nie mogę powiedzieć pani 'dzień dobry' i zapytać, jak się pani czuje, bo za moment moje spóźnienie zamieni się w nieobecność i tata dostanie szału...' – rzuca uczeń do sympatycznej pani szatniarki lecąc na lekcję.To nic, że paradoksalnie niczego z tej lekcji nie wyniesie, bo nawet nie zainteresuje się tematem. Ważne, że dziennik pokaże rodzicom, że fizycznie był obecny – pisze.

W tym czasie uczyć mógłby się gdziekolwiek. Nie każdy nauczyciel jest wspaniale przekazującym wiedzę pedagogiem. Często bywa tak, że podczas nudnej lekcji uczniowie wysyłają sobie liściki, myślą o obejrzanym poprzedniego wieczoru filmie, rysują w zeszytach. Być może więcej nauczyliby się wtedy, kiedy nie czuliby, że ich obowiązek edukacyjny został spełniony, bo przecież w końcu spędzili w szkole tych 7 godzin.

– 'Nie chodzę na fizykę w szkole, bo sam więcej zrobię w domu' - słyszę czasem od uczniów. A co, gdyby znieść sprawdzanie obecności? Czyż na świetne lekcje z ciekawymi nauczycielami, od których można się wiele nauczyć, uczniowie nie biegliby z radością, chęcią i uśmiechem, bez względu na dziennik? Może szkoła nie tylko stałaby się bardziej przyjazna, ale jednocześnie byłby to sposób na weryfikację nauczycieli? – pyta Ostrowski.

Na razie jednak zgodnie z § 17 Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 kwietnia 2007 r. w sprawie warunków i sposobu oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy oraz przeprowadzania sprawdzianów i egzaminów w szkołach publicznych (DzU z 2007 r. nr 83, poz. 562 ze zm.) uczeń może nie być klasyfikowany z jednego, kilku albo wszystkich zajęć edukacyjnych, jeżeli brak jest podstaw do ustalenia śródrocznej lub rocznej (semestralnej) oceny klasyfikacyjnej z powodu nieobecności ucznia na zajęciach edukacyjnych przekraczającej połowę czasu przeznaczonego na te zajęcia w szkolnym planie nauczania.