"Nie oszukuję się, mój syn jest głupszy niż twój". Rodzice chcą chronić dzieci, a wychowują nieudaczników

Ewa Bukowiecka-Janik
Czy zdarzyło wam się wstydzić za swoje dziecko? Że czegoś nie wie, nie potrafi, nie rozumie? To uczucie nie jest obce rodzicom i nie ma w tym nic złego, czy dziwnego, o ile zdarza się incydentalnie. Jeśli przekonanie „moje dziecko jest głupsze” zamienia się w regułę, robimy mu nieodwracalną krzywdę. Niestety rodzice często robią to nieświadomie.
"Mój syn jest głupszy niż twój". Tak rodzice robią dzieciom nieuleczalną krzywdę fot. pixabay
"Mój syn jest głupszy niż inne dzieci, nie oszukujmy się" - usłyszałam niedawno od znajomej, która ma dziecko w wieku 6 lat. Powód? Chłopiec nie radzi sobie z pracami manualnymi, robi wszystko, by nie wycinać i nie rysować. Z trudem idzie mu utrzymanie kredki, nożyczek nie potrafi używać w ogóle.

Kiedy moja znajoma dostaje takie informacje z przedszkola, płonie ze wstydu, dlatego już postanowiła – chłopiec powtórzy rok w przedszkolu, zamiast iść dalej ze swoim rocznikiem. Jego mama nie chce narażać go na wieczną kompromitację. Chce go uchronić przed poczuciem, że jest gorszy. Tak się tłumaczy.


Ponadto chłopiec ma wadę wymowy. Ciągle styka się z tym, że dzieci go nie rozumieją. "Wolę, gdy na placu zabaw są same maluchy, z którymi Marcel nie musi rozmawiać" - stwierdziła w rozmowie ze mną. W jej oczach widać smutek, wstyd i rezygnację. Na pytanie, dlaczego nie zaprowadzi Marcela do logopedy, odpowiada, że to byłaby kolejna okoliczność, w której jej dziecko musiałoby przekonać się na własnej skórze o swoich niedoskonałościach, o swej słabości.

Zdaje się, że moja znajoma nie jest jedyną mamą, która rozumuje w tej sposób. Znam setki historii pt. "Nie kombinuj, bo i tak nie wyjdzie". Poza tym mam koleżankę, która pracuje w warszawskim żłobku. To jej trzecie miejsce pracy. Powiedziała mi kiedyś, że sytuacja, w której rodzice zmieniają dziecku placówkę po tym, jak zwróciło się im uwagę, że dziecko ma jakieś braki, to smutny standard. A przecież chodzi o rzeczy, które można wypracować: wady wymowy, trening higieny i tak dalej.

Sytuacja brzmi na fatalną, bo człowiekowi zrezygnowanemu, pozbawionemu wiary, że będzie lepiej, nie da się niczego poradzić. Z drugiej strony można się zastanawiać, czy aby nie ma w tym racji. Wszak każdy z nas wie, jak smakuje upokorzenie, gdy okazuje się, że wypadliśmy najsłabiej.

Co robić, gdy nasze dziecko nie radzi sobie tak dobrze, jak rówieśnicy? Skąd się bierze brak wiary we własne dziecko i która postawa będzie dla niego bardziej wspierająca? Zapytaliśmy psycholog i psychoterapeutkę, Monikę Dreger.

Rozsądny poziom poprzeczki
– Dla rozwoju dziecka – zarówno intelektualnego, jak i emocjonalnego – dobrze jest, jeśli zadanie, które ma wykonać, jest ciut trudniejsze, niż można było się spodziewać – tłumaczy psycholog.

Poprzeczka postawiona w punkcie nieosiągalnym wykształci poczucie porażki, jednak poprzeczka tylko ciut wyżej, niż wiemy, że dziecko doskoczy na pewno, na wielki sens.

– Taka sytuacja powoduje, że dziecko się bardziej postara, ale jednocześnie będzie widziało, że ma szanse zadanie rozwiązać. I to go wzmocni. Dlatego decyzja, by zostawiać dziecko w grupie niżej w przedszkolu, jest moim zdaniem błędna. Jednak jeśli rodzic ma poważne wątpliwości, warto iść do specjalisty, by upewnić się, że w rozwoju intelektualnym dziecka nie ma nic patologicznego, że nie chodzi o jakieś realne upośledzenie – mówi Dreger.

Jeśli nasze dziecko rozwija się w normie, to w tym, że nie dogania rówieśników w niektórych kwestiach, nie jest niczym złym, niczym upokarzającym. Jeśli nam dorosłym się tak wydaje, to znaczy, że pokutują nasze kompleksy, nie dziecka.

Brak wiary jak trucizna
– Ludzie z zaniżoną samooceną przefiltrowują przez nią wszystkie komunikaty, które do nich docierają. Zaniżona samoocena wynikająca z faktu, że dziecko miało regularnie podcinane skrzydła czy też mierzyło się z niewiarą swoich rodziców, objawia się problemami w komunikacji, które wielu parom nie są obce. Chodzi o słyszenie słów, które nie padły. Czyli: mąż zwraca uwagę żonie, że czegoś nie zrobiła, a ona słyszy, że jest beznadziejną panią domu. Ona zwraca uwagę jemu, że nie powinien się w jakiś sposób zwracać do dziecka, on słyszy, że jest fatalnym ojcem. Ten filtr beznadziejności tkwi głęboko i bardzo trudno się go pozbyć – wyjaśnia terapeutka.

Komunikatem jest też zachowanie dziecka. Kiedy sobie nie radzi z czymś, co nam wydaje się proste, czy nie może dogonić rówieśników, to dla rodzica jest komunikat, który bywa źle odczytany: rodzic, który sam o sobie źle myśli i miał rodziców, którzy w niego nie wierzyli, zobaczy we własnym dziecku nieudacznika. Włoży ręce w kieszenie i uzna, że nie warto próbować. To najgorsza postawa.

– Jeśli będziemy chronić dziecko przed porażkami, w dorosłym życiu ono zacznie je na siebie ściągać. Całe jego życie będzie porażką, on sam będzie nieudacznikiem. Codziennie, cokolwiek zrobi, będzie niedostatecznie dobre. W dodatku zarazi tym swoje dzieci. Brak wiary we własne dziecko jest jak trucizna przekazywana z pokolenia na pokolenie – ostrzega psycholog i dodaje:

– Wśród moich pacjentów jest masa osób, które z niewiary rodzica mają wielkie problemy w życiu dorosłym. Bycie nieudacznikiem polega na tym, że nigdy nie sięgamy po to, co chcemy, tylko po to, co wydaje nam się możliwe. Czyli wybieramy sobie partnera takiego, który chce z nami być. To, że pije i bije, ma mniejsze znacznie, bo przecież normalny facet i tak jest poza naszym zasięgiem. Nie aplikujemy na studia czy do pracy, która nas interesuje, tylko taka, która wydaje nam się prosta. I tak w kółko.

Takiej postawy nie należy mylić z rozsądkiem. – Tu nie chodzi o to, że nieudacznicy nie spełniają marzeń. Nieudacznicy nawet nie korzystają z tego, co mają – wyjaśnia Dreger.

– Poprawną interpretacją sytuacji, w której dziecko sobie nie radzi, jest podejście do sprawy rozsądnie: obiektywne ocenienie czy to, że dziecku coś nie wychodzi, jest normalne, czy też niepokojące. Jeśli to norma, dobrą reakcją jest wsparcie: "pomogę ci", "następnym razem się uda" i tak dalej. Jeśli mamy wątpliwości, powinien ocenić to specjalista.

– Rodzice porównują swoje dzieci bardzo często, od samego początku. Przechwalanie się, że moje już chodzi, a moje mówi, a moje je samodzielnie nie ma najmniejszego sensu. Dzieci rozwijają się w różnym tempie, także w wieku przedszkolnym. Jeśli w grupie jest jeden chłopiec, który nie potrafi używać nożyczek, ale zresztą sobie radzi, to nie znaczy, że trzeba go izolować i otoczyć dziećmi, które też nie wycinają. Trzeba po prostu poczekać i wierzyć, że w końcu się nauczy. To dla jego psychiki znacznie cenniejsza postawa niż zakładanie, że nabawi się kompleksów – mówi terapeutka.

Jasne, przekazywanie dziecku, że "może wszystko" nie jest zbyt rozsądne, bo wiadomo, że każdy ma swoje ograniczenia. Jednak wiara w dziecko to nie jest wiara w jego nieograniczone możliwości. To miłość i wsparcie, to przekazanie "jak zrobisz, tak będzie dobrze" i że błędy da się naprawić.

Dzieci przeglądają się w rodzicach jak w lustrze. To, co rodzice myślą o swoich dzieciach, jest ważniejsze niż to, czego dzieci doświadczają w grupie rówieśniczej. Jeśli dziecko jest z grupy wykluczane z jakiegoś powodu, a rodziców ma wspierających i kochających, to nie jest to dla niego tak fatalna sytuacja, jak gdyby było odwrotnie. – Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, proszę sobie przypomnieć, jakie to jest uczucie, gdy rodzic mówi "jestem z ciebie dumna". Wtedy wszystkie bariery znikają – komentuje psycholog.