Była partnerka Bieniuka wyśmiewa młodzież spod Żabki. O ketchupie, paznokciach i robieniu wiochy

Katarzyna Chudzik
– Robiąc sobie codzienny przegląd prasy, trafiłam na InstaStory pani Martyny Gliwińskiej, byłej partnerki Jarosława Bieniuka, którą mam na ogół przyjemność obserwować. I bardzo się zasmuciłam, bo choć jej intencje są dla mnie zrozumiałe, to wiem, jak wiele krzywdy może wyrządzić dzieciakom i rodzicom. Wiem, bo sama przez to przeszłam – pisze do nas, dość tajemniczo, nasza czytelniczka.
Martyna Gliwińska o "dzisiejszej młodzieży" opowiadała na InstaStory Instagram.com
Okazuje się, że chodzi o relację, na której Martyna Gliwińska nagrywa siedzących pod Żabką nastolatków. Dzieciaki jedzą kanapki z keczupem i zdaje się, że oprócz tego nie robią nic. Dla celebrytki są więc godnymi następcami znanych nam wszystkich podsklepowych pijaczków, dla których piwko pod sklepem to rzecz święta i priorytetowa. Mentalnymi spadkobiercami ludzi nieprzydatnych społecznie, którzy nie mają ani ambicji, ani wykształcenia, ani zainteresowań.

– Jezus Maria, polska młodzież. Siedzą pod Żabką, dramat. Jedzą kanapki z keczupem "Włocławek", a ten w ogóle ma paznokcie jak kobieta – skomentowała.
Instagram.com
Pani Martyna twierdzi, że ona w wieku nastoletnim trenowała bez wytchnienia na sali baletowej, albo siedziała przed książkami. A to, że nie miała czasu na "nicnierobienie" ukształtowało jej charakter. I dlatego radzi młodzieży, żeby pograła sobie w piłkę czy siatkę, czy chociaż obejrzała serial i "powymieniała się muzyką", zamiast "robić wiochę".
Instagram.com

"Nie było w tym wszystkim mnie"
– Długo byłam ofiarą tego rodzaju myślenia, dopiero niedawno wyszłam z niego dzięki terapii. Przez lata nie potrafiłam odpoczywać, nie potrafiłam być bezproduktywna i spalałam się, nie dostrzegając własnych potrzeb. Zawsze musiałam się rozwijać: a to intelektualnie, a to zawodowo. A jak byłam już bardzo zmęczona, to chociaż mieszkanie musiałam posprzątać i ugotować jakiś super obiad. Nie było w tym wszystkim mnie – opisuje pani Ania.


Problem zaczęła dostrzegać wtedy, kiedy dochodziło do coraz większych awantur z jej, dzisiaj 15-letnią, córką. Poszła z nią do psychologa i okazało się, że terapii potrzebują obie.

– Teraz już mam świadomość, że to, że dziecko czasem woli usiąść pod sklepem i zjeść niezdrową kanapkę, może wynikać z tego, że rodzice nie pozwalają im na to w domu. Ledwo wrócą ze szkoły czy treningu, to już muszą stawać na wysokości kolejnego zadania. Odrabiać lekcje, powtarzać słówka, oglądać "rozwijający film", nawet jeśli mają ochotę na głupią komedię. Że te chwile tuż przed wejściem do domu – a proszę pamiętać, że nastolatki nie pójdą razem do kawiarni, bo ich często na to nie stać – są dla nich wytchnieniem. Że mogą sobie usiąść, zjeść coś niezdrowego i nie słyszeć pytań, ponagleń i narzekań. To smutne, ale taka jest prawda – pisze pani Ania.

Jej zdaniem dziecko może być ambitne i inteligentne, mieć szerokie spektrum zainteresowań, a i tak chcieć odsapnąć "pod Żabką"czy blokiem.

– Czytałam gdzieś o tym, że teraz dzieci są przebodźcowane. Że nie mają chwili nawet na zwykłą nudę, a to przecież nuda budzi kreatywność! To dzięki nudzie rodzą się pomysły, to nuda sprawia, że dzieci zaczynają się w ogóle zastanawiać, co chcą robić (z życiem czy popołudniem), a nie tylko ślepo wykonują powierzone im przez szkołę, rodziców i trenerów zadania – pisze pani Ania.

Twierdzi, że ona już to widzi. I że boli ją to, że 5-minutowe spotkanie młodzieży pod Żabką zostało uznane za reprezentację ich całego życia. Może oni po prostu, chociaż przez chwilę, chcą nic nie musieć. I mają do tego prawo – dziecko to przecież też człowiek.

– Mnie też czasami dopadają wyrzuty sumienia, że na przykład piję kawę na balkonie i gapię się w niebo, a tym czasie mogłabym słuchać jakiegoś podcastu albo czytać książkę. Ale szybko się uspokajam. Zarówno produktywność, jak i bezproduktywność jest w życiu potrzebna. Inaczej zapanuje tylko frustracja – kończy swój list pani Ania.

Ma rację?