Ten widok w polskich restauracjach to plaga, czyli jak Polacy zmieniają obiad w obóz przetrwania

Ewa Bukowiecka-Janik
Czy kiedy spotykamy się ze znajomymi w knajpie, fajnie jest, gdy wyjmują telefony i wyłączają się na kilka minut? Nie. Czy chcielibyśmy, by nasze dzieci traktowały nas w ten sposób, gdy będą starsze i nie będą musiały pytać o zgodę, by patrzeć w ekran? Tym bardziej nie. To dlaczego przy stole, sami wręczacie im smartfony?
Oglądanie bajek przy jedzeniu. Rodzice odbierają dzieciom cenną rzecz fot. 123rf
Mnie i mojej rodzinie majówka zleciała na codziennych jednodniowych wypadach w różne fajne miejsca. Siłą rzeczy jedliśmy w lokalach. Nie wybrzydzaliśmy i stołowaliśmy się na różne sposoby: w pizzerii sezonowej działającej pod namiotem, w budce z frytkami z trzema stolikami na krzyż ustawionej w plenerze, w restauracjach z mniej lub bardziej "oficjalnym" klimatem. Wszystkie te miejsca łączyło jedno – dzieci wpatrzone w ekrany.

Nie, to nie będzie wykład o szkodliwości gapienia się w smartfony. Edukowanie o tym, ile czasu dzieci powinny spędzać przed ekranem to rola ekspertów. To nie będzie teksty karcący rodziców, którzy raz na miesiąc karmią dzieci przy bajce.To fatalne rozwiązanie, które generuje same szkody, ale każdy rodzic miewa takie dni, że po prostu musi iść na łatwiznę. Bo inaczej oszaleje.


To będzie krótka refleksja o tym, co odbieramy naszym dzieciom, dając im do rączki smartfon, gdy siedzimy przy stole. W domu, w restauracji, we własnym gronie, czy w większym, przy frytkach czy eleganckim obiedzie – nieistotne. Za każdym razem odbieramy im jedną niezwykle istotną rzecz.

O tę kluczową "rzecz" walczyła moja mama, gdy upominała mojego tatę, by wyłączył telewizor, kiedy na stole pojawiał się obiad. Wyjątki robiliśmy tylko dla "Familiady", bo można było razem zgadywać, co myślą ankietowani, i dla turniejów, w których skakał Adam Małysz. Wtedy ta najważniejsza "rzecz" nie znikała.

Spotkanie przy stole
U nas obiady były spotkaniem. Nawet jeśli siadaliśmy do niego w domowych ciuchach po tym, jak każdy wynurzał się ze swojego pokoju po wielu godzinach spędzonych w samotności. Nie było uroczyście, ale było rodzinnie. Spotkania przy stole zawsze prowokowały rozmowy – nie zawsze mądre i poważne, ale zawsze nasze, rodzinne. I to m.in. dlatego, że nikt nie odwracał wzroku w stronę telewizora. Bo że nie zerkaliśmy w telefony jest oczywiste – były lata 90. i wczesne 2000.

Tych zasad trzymam się do dziś. Kiedy jemy – ja, mój mąż i nasz 4-letni syn – nie odbieramy telefonów, nie patrzymy w telewizor. Skupiamy się na jedzeniu, rozmowy są dla chętnych, aczkolwiek u nas ochotników do gadania nigdy nie brakuje. Dla nas odbieranie telefonu czy patrzenie w ekran podczas wspólnego posiłku jest tak samo niekulturalne, jak ignorowanie, gdy ktoś do nas mówi. Jest nienaturalne, jak byśmy siedzieli do siebie tyłem.

Dlatego widok dzieci, które siedzą przy stołach z rodzicami, rodzeństwem, kolegami, wpatrzone w ekran jest dla mnie smutny i zupełnie niezrozumiały. Rozumiem, że dzieci bywają nie do okiełznania, że bywają marudne i znudzone i że bajka uratowałaby sytuację.

Jednak wiem też, że rodzice sami wręczają małym dzieciom smartfony, starszym nie zwracają uwagi, gdy te wyciągają swoje telefony i sami patrzą w ekrany. Byłam świadkiem kilku takich scen w każdym lokalu, w jakim jedliśmy. Nie zawsze był to ten sam schemat. Niektórzy dorośli włączają dziecku bajkę, a sami zabawiają się rozmową. Na własne życzenie wyłączają dziecko z rodzinnego posiłku. Nawet jak nie marudzi, nawet jak się nie wierci...

Nasz 4-latek w ciągu majowego weekendu kilka razy był jedynym dzieckiem, które nie patrzyło ekran czekając na jedzenie, a potem jedząc. Tak, chwilami nudził się. Tak, chciał wychodzić na zewnątrz albo zwiedzać kuchenne zaplecze. Bo takie są dzieci. Jednak nigdy nie poprosił o bajkę. Za, to gdy syn znajomych, z którymi wybraliśmy się do knajpy, dostał do ręki tablet, mojemu 4-latkowi zrobiło się przykro, że chłopiec nie pogra z nim w domino.

Dzieci na celowniku
Myślę, że rodzice nie tylko bywają wygodni i chcą mieć chwilę spokoju, ale też boją się spojrzeń innych osób. Widziałam to w gestach rodziców, którzy dbali, by ich dzieci nie ruszały się do stolika na krok i nie wydawały dźwięków.

Rodzice z małymi dziećmi są w restauracjach na celowniku od zawsze. Wrogi wzrok oburzonych dorosłych, którzy na romantycznej kolacji muszą wysłuchiwać dziecięcych pisków potrafią zawstydzić, upokorzyć, pognębić i sprawić, że do restauracji z dzieckiem nie zajrzymy nigdy więcej. Widziałam go nie raz i widziałam go również podczas majowych wizyt w restauracjach. Nie były to spojrzenia rzucane w naszą stronę, jednak widziałam ten strach na twarzach rodziców głośniejszych maluchów. Dlatego maluchy dostawały smartfony.

Jednak (pomijając paranoję z irytowaniem się na dziecięce piski) czy gdybyśmy od początku uczyli dziecko, na czym polega wspólne siedzenie przy stole, to czy problem robienia grandy w restauracji w ogóle by nas dotyczył? Śmiem wątpić.

Tak, moje wnioski są banalne. Jednak wygląda na to, że potrzebne, by napisać je czarno na białym, bo skala dzieci z telefonami przy stołach to prawdziwa plaga. W książce "Rozmowy przy stole" o polskiej kulturze siedzenia przy stole Jacek Wasilewski stwierdził, że to byłby dramat, gdybyśmy przestali jeść, a zaczęli się wyłącznie odżywiać. W jego wypowiedzi chodziło o tradycyjne gotowanie, o jedzenie ze smakiem, o wspólną biesiadę. W dzisiejszych czasach to sztuka, którą zabijamy nie tylko liczeniem kalorii, ale też gapieniem się w ekran. To dopiero będzie dramat!