"Uspokoisz się wreszcie!?". Zapłakane dzieci i rozwrzeszczani rodzice to nasza choroba narodowa

Alicja Cembrowska
Jest wiele rodzajów krzyku, ale jeden należy do wyjątkowo charakterystycznych. To taki agresywny syk, połączony z wrzaskiem przez zaciśnięte zęby. Towarzyszą mu bardzo często napięte mięśnie i dłoń zaciśnięta na ramieniu lub nadgarstku dziecka. A często również zamach, przygotowanie do uderzenia. To zachowanie rodzica, który nie wytrzymał. Nadal niestety bardzo popularna w przestrzeni publicznej scena.
Biją, krzyczą, szarpią. Polscy rodzice nadal na wiele sobie pozwalają w miejscach publicznych... Pixabay/rubberduck1951
Kilka dni temu rozmawiałam ze znajomym, który jest na etapie wybierania kierunku wakacyjnego wyjazdu. Dla jasności jest to człowiek mający żonę i dzieci. Jak sam mówi, bardzo dzieci lubi i z przykrością obserwuje zachowanie niektórych dorosłych.

Dlatego wybierając hotel na urlop, ma jedno, ale bardzo ważne kryterium – niech to będzie miejsce mało popularne wśród rodziców. I wcale nie chodzi mu o głośno bawiące się czy płaczące dzieci, a o ich opiekunów. Znerwicowanych, rozwrzeszczanych, z pokładami dziwnej agresji i stresu, które zdawałoby się, powinny się ulatniać na czas urlopu.


Nic bardziej mylnego. Wystarczą pobieżne obserwacje popularnych kurortów czy miejsc chętnie odwiedzanych przez rodziny, by dostrzec, że coś jest nie tak. Nie dotykaj, nie krzycz, nie ruszaj się, nie biegaj, jedz ładnie. Trochę tak, jakby rodzice, jadąc na urlop ze swoimi pociechami, zapominali, że niestety, ale decydując się na przyjęcie pewnej ważnej roli społecznej, jaką jest bycie rodzicem, zgodzili się na warunek trwania w owej roli. Bez względu na okoliczności. Tej umowy nie da się rozwiązać. Nie można złożyć wypowiedzenia czy poprosić o urlop na żądanie.

Każdemu rodzicowi, nawet takiemu, który uważany jest za oazę spokoju, mogą puścić nerwy. Nie oszukujmy się. Jesteśmy ludźmi, mamy swoje potrzeby, stany emocjonalne, bywa, że ze zmęczenia i bezsilności wpadamy w istne szaleństwo. Każdemu się zdarza być na granicy wytrzymałości.

Dziecko nie reaguje na słowa rodzica. Kolejny raz oddala się i nie słucha uwag, że jeżeli chce się bawić, to w zasięgu wzroku. Jęczy, że chce spać, pyta co trzy sekundy "kiedy idziemy". Nudzi się i daje temu wyraz. "Mamoooooooo". Wiesza się na rodzicu, walczy o uwagę. Albo na wakacjach – nie w smak jest mu kolejny wieczór z dorosłymi, którzy popijają drinki (w końcu urlop!) lub piwko i gawędzą w najlepsze o swoich dorosłych sprawach.

W końcu następuje wybuch. Wybuch rodzica, który przyjechał odpocząć, napić się, poleżeć na leżaku, a nie słuchać jęków. Bardzo często to punkt zapalny. Skok. A raczej doskok do dziecka. Mocny chwyt za ramię. I te słowa. Wersja A: "Ile razy mam ci powtarzać, że masz się uspokoić?!". Wersja B: "Zaraz dostaniesz k***a na dupę". Wersja C: "Czy ja mówię do ściany?! Jesteś normalny?!". To jednostkowe przypadki?

Widziałam taką scenkę, w zmodyfikowanych lekko wersjach, piąty, dziesiąty, pięćdziesiąty raz. W parku, na basenie, na plaży, w knajpie nad morzem, na stoku. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby nie robi się to już jakimś wzorcem. Bo skoro ktoś w miejscu publicznym, bez zażenowania i wstydu potrząsa małym dzieckiem, szarpie, z agresją doskakuje, syczy i krzyczy, jak do nierozumnej masy solnej, to do czego taki człowiek może być zdolny, gdy nikt nie patrzy? Co zrobi następnym razem, gdy granica mu się trochę przesunie i "nie wytrzyma" jeszcze bardziej? Nie da się również ukryć, że pomimo i tak sporych zmian społecznych, nadal w wielu głowach pokutuje myślenie, że lepiej się nie wtrącać, że rodzic wie najlepiej, co jest dobre dla jego dziecka...

Na problem zwróciła również uwagę Dorota Zawadzka. – Nieustająco na urlopach zagranicznych, zachwyca mnie relacja rodziców i dzieci i naprawdę nie jestem uprzedzona, ale jak podróżujemy po Polsce, a bardzo dużo podróżujemy, to nieustannie słyszę wrzeszczących rodziców i krzyczące, płaczące dzieci. Gdy łazimy, drepczemy, wchodzimy między ludzi różnych nacji, to naprawdę ludzie nie krzyczą na dzieci, nie szarpią się z dziećmi – o przemocy fizycznej w ogóle nie ma mowy – kucają do nich, jak z nimi rozmawiają. Jest mi strasznie smutno, że muszę co rok czy co urlop mieć takie konstatacje, ale naprawdę jest ogromna różnica – chyba kulturowa w traktowaniu dzieci. Mam nadzieję, że my też się kiedyś tego nauczymy w Polsce. To dosyć mocne wnioski, z którymi nie do końca się zgadzam, bo niestety opisane zachowania widziałam zarówno w wydaniu Polaków, jak i rodziców z innych krajów. Podróżując więcej po Polsce, nie dziwi fakt, że częściej w niekorzystnych sytuacjach widzimy akurat rodaków. Faktem jest natomiast, że to naprawdę nie są przypadki jednostkowe.

To widok równie częsty, co smutny. Przypomina, że pomimo większej świadomości i postępu nadal wielu rodziców nie myśli o tym, że dziecko to istota myśląca, czująca i... powielająca wzorce. Krzyk czy szarpanie nie są natomiast czymś, co warto byłoby powielać.