List byłego nauczyciela otwiera oczy na strajk. "Wolałbym jechać do Niemiec na ogórki"

Katarzyna Chudzik
Obecnie Daniel Kurman pracuje w korporacji, ale jeszcze 3 lata temu był nauczycielem. I "choć nie była to praca pod tytułem: 'mieszkam u rodziców i mam cały hajs na imprezy, i gry na plejstejszyn, więc wyje*ane", lecz raczej: 'mam dwójkę dzieci, kredyt hipoteczny, więc pozwolę się upodlić, bo nie chcę tłumaczyć dwulatce, że tata jest przegrywem i kinderków dzisiaj nie będzie", to kiedy dostał wypowiedzenie, odetchnął z ulgą, czując "niewytłumaczalną radość i wolność". Jego facebookowy wpis na temat strasznej rzeczywistości nauczycieli udostępnił nawet Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018.
Strajkiem nauczycieli szkoły żyją od kilku miesięcy Agencja Gazeta/Agnieszka Kosiec
– Czemu poczułem wolność? Bo po raz pierwszy od 8 lat mogłem spokojnie pójść kupić gacie do sklepu (nie narażając się na spotkanie z moimi uczniami zdziwionymi, że kupuję gacie), bo mogłem napisać "dupa" na fejsie albo napić się w spokoju piwa w knajpie ze znajomymi. Słowem: przestać żyć jak piepr*ony chodzący przykład i rycerz bez skazy (i nocnej zmazy) – napisał były nauczyciel na Facebooku. Po 3 latach absolutnie nie żałuje, choć początkowo czuł się do zawodu nauczyciela powołany. Bo praca w szkole to "nie plaża w Miami i koktajle z palemką".


Wielu przeciwników Strajku Nauczycieli oburza się, że "tym to wciąż mało", choć przecież pracują zaledwie po kilka godzin dziennie, mają wolne ferie, wakacje i wszystkie weekendy. Jak to jednak wygląda z perspektywy (byłego) nauczyciela?

Część pierwsza – pieniądze
– W pierwszym roku pracy zarabiałem 901 zł brutto. Słownie: dziewięćset jeden złotych. To było jakieś 560 zł na rękę, oszczędzę wam matematyki. To nie błąd. Miałem 27 godzin dydaktycznych, czyli półtora etatu, więc wyciągałem jakieś 800 zł miesięcznie – pisze Kurman.

Wtedy był na najniższym stopniu (ledwo po "koledżu nauczycielskim"), pracował jednak w jednym z lepszych liceów w okolicy, przygotowywał trzecioklasistów do matur, sprawdzał próbne egzaminy, był członkiem komisji na samym egzaminie i "pilnował dorosłych ludzi na korytarzach, żeby sobie krzywdy nie zrobili".

Rok później jego zarobki poszybowały w górę – obronił licencjat i został nauczycielem kontraktowym. Zarabiał wówczas "aż" 1200 złotych na rękę. W ostatnim roku pracy miał już tytuł magistra i po 8 latach(!) wykonywania zawodu zarabiał 1700 złotych.

– Dla porównania: w korpo startowałem z pułapu osoby z zerowym doświadczeniem i bez kierunkowego wykształcenia z zarobkami na poziomie nauczyciela dyplomowanego — czyli takiego z najwyższym stopniem awansu. Najstarszy stopniem, najbardziej doświadczony pracownik w szkole, nawet po 30 latach pracy, zarabia tyle, co junior w korporacji, bez większej odpowiedzialności, bo i tak wszyscy wiedzą, że on nic jeszcze nie umie – podsumował.

Część druga – dużo wolnego?
Etat w szkole to (mocno teoretycznie) 18 godzin lekcyjnych. Do tego dochodzą rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami, przygotowanie imprez, przygotowanie i sprawdzanie kartkówek, wszelkie "sprawy wychowawcze". Co jednak ważniejsze – w szkole nie ma ewidencji czasu pracy.

– Ktoś mógłby pomyśleć, że to fajnie, bo robię 4 lekcje danego dnia i dzida na chatę. Ale niestety, działa to w drugą stronę, bo godziny dydaktyczne to stricte praca z uczniem, podczas której nie zrobisz nic z tego, co wymieniłem wyżej. A ile czasu na to poświęciłeś? 40 godzin? Good for you. 50? Nobody cares. Kasa ta sama, a życia jakby mniej.

Rodzi to też taką przedziwną sytuację, że nie wiesz, czy powinieneś wyjść z pracy, czy jeszcze zostać, czy to jest w dobrym tonie itp. Raz jedna pani wicedyrektor się uzewnętrzniła, że "to nie biuro, stąd się nie wychodzi o 15.00". No i posiedziałbyś w domu, ale nie. Grzejesz krzesło w nauczycielskim, bo tak wypada – wspomina Kurman.

– Przez 2,5 roku pracy w korporacji nie odczuwałem potrzeby dłuższego urlopu niż 2 tygodnie. Nawet pod koniec miałem ochotę, by już się skończył. Zmęczenia w czerwcu, będąc nauczycielem, nie potrafię opisać. Gdybym musiał słuchać choć kilka dni dłużej "szpana, mogę poprawić", zacząłbym mordować. Te półtora miesiąca na odmóżdżenie to i tak mało – kwituje to, co większość społeczeństwa uważa za ogromny przywilej kasty nauczycielskiej, która w ramach wdzięczności nie powinna się wypowiadać w kwestii poprawy swojej sytuacji zawodowej.

Część trzecia – jak (de)motywuje się nauczyciela?
Jako jedyną motywację, Kurman uważa "poklepanie po ramieniu, jakiś kubek, inny dyplom". Jest oczywiście "dodatek motywacyjny", częściej przez nauczycieli nazywany "demotywacyjnym". To teoretycznie 10 proc. pensji.

– W praktyce nie ma kasy, więc to jest raczej jakieś 5-7 proc. Szkoły przyznawania dodatków są dwie. Albo dostają je ciągle te same osoby (bo zawsze robią jasełka czy inne przedstawienia), albo dyrektor rozdziela pulę pośród całej kadry. U nas stosowana była ta pierwsza szkoła. Raz dostałem, nawet nie zauważyłem. Zresztą motywować pracowników nie trzeba i dyrektor doskonale o tym wiem. Po co? Bo odejdą do innej szkoły? Za takie same pieniądze? Bez sensu. A jak się ktoś zwolni, to zawsze znajdzie się ktoś inny – tłumaczy były nauczyciel.

Jakość nauczania nikogo nie interesuje, a dyrektorzy motywują sformułowaniami, że "inni mają gorzej".

Część czwarta – szef idiota czyli kuratorium

W większości firm jeśli szef jest "idiotą", pracownik może zmienić pracę albo poczekać, aż zrobi to sam szef.

– Tymczasem w szkole szef-idiota jest zawsze. Nazywa się minister edukacji. I po jednym idiocie przychodzi następny z jeszcze lepszymi doradcami i pomysłami. A dyrektorzy, chcąc nie chcąc, muszą wcielać te pomysły w życie, bo inaczej przyjdzie KURATORIUM i nie będzie NICZEGO muzyki> – wyjaśnia Kurman.

Kuratorium jest jego zdaniem "niewidzialnym pomocnikiem szefa-idioty". – Pojawia się raz na 100 lat, a na sam dźwięk tego słowa nauczyciele zaczynają wypełniać segregatory papierami, dyrektorzy pieluchy kupą, a kadra administracyjno-sprzątająca – przyodziana w świeże fartuszki – korytarze czerwonymi dywanami. Całemu procederowi wtórują celujące uczennice biegające wokół i posypujące dywany płatkami róż – ironizuje nauczyciel.

Część piąta – możliwość awansu

– W normalnym świecie pracujesz dobrze – awansujesz, jesteś do dupy – wywalają cię z roboty. Może nie zawsze dokładnie tak to działa, ale koncept jest ogólnie dobry i się sprawdza – pisze Kurman.

Tymczasem w szkole nauczyciel "zbiera papierki przez 3 lata", a potem zasiada przed komisją, w której zadają mu teoretyczne pytania, mając gdzieś, o co pytają.

– Żeby państwo za dużo na nauczycieli nie wydało, między jednym awansem a drugim trzeba odczekać 3 lata. Czyli przez 3 lata nie masz żadnej motywacji. Zrobisz najwyższy stopień — koniec. Twoje zarobki na wieczność stanęły w miejscu – mówi.

Część szósta – kontakty z rodzicami
– Na szczęście nigdy nie miałem tej wątpliwej przyjemności [bycia wychowawcą], znam temat z opowiadań kolegów i koleżanek z pracy. Wierzę jednak, że odbieranie służbowych telefonów o 22.00 w niedzielę to nic przyjemnego – pisze.

Sam miał jednak "kilka nieprzyjemnych sytuacji". Wielokrotnie musiał "się tłumaczyć" przed rodzicami posądzającymi go o niesprawiedliwe traktowanie dzieci. Nawet jeśli to uczeń zaczął do niego "kur*ować" i zwracał się per "ty". – Ja mógłbym napisać na ten temat książkę. Moje koleżanki po kilku wychowawstwach zawstydziłyby publikacjami George'a RR Martina – pisze.

Twierdzi, że nikt się nie wtrąca w system oceniania nauczycieli, jeśli tylko nie postawi on oceny niedostatecznej na koniec roku.

– Wtedy wice męczy ci bułę, że może lepiej przepuścić, bo a po co spadochroniarza mieć, a bo to będzie następną klasę rozwalał itp. itd. Ot, gimnazjum. Stan umysłu. Uwalisz, to tylko sobie roboty narobisz, bo egzamin komisyjny trzeba przygotować. No i koledzy wkurwieni, bo ktoś w komisji musi siedzieć – konstatuje.

Część siódma i najważniejsza – absurdy

– W szkole generalnie jest jak w filmie Barei. Szef-idiota wyskakuje z jakimś pomysłem, a ty realizujesz. Wiesz, że temat z góry jest daremny i za chwilę go nie będzie, ale musisz. Coś jak wspinaczka po ulicy, czy budowa Borsuka Trojańskiego. Odrywasz się od najważniejszego, czyli tego, czego społeczeństwo oczekuje od ciebie – uczenia. A ci z góry tylko dopie*dalają papierami, uznając, że czas i cierpliwość nauczycieli jest z gumy – pisze Kurman.

Opowiada o decyzji, na mocy której dysfunkcyjnego ucznia miał nie opisywać już tylko wychowawca, lecz każdy przedmiotowiec na 4 arkuszach A4. Wychowawca miał później robić podsumowanie otrzymanych opinii i wysłać "gdzieś, pewnie do kuratorium".

– Wychowawcy lepszych klas mieli luz, ale ci, co mieli zbieraninę dysfunkcyjnych, kolekcjonowali te papierki (4 kartki x 20 uczniów x 12 przedmiotówców), opisywali, wysyłali, gdzie trzeba, a potem ubierali kaftanik z przydługimi rękawami i szli na spacerniak – opisuje były nauczyciel.

Wspomina też, jak wicedyrektorka kazała być nauczycielom na dyżurze przy stołówce równo z dzwonkiem. – Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uczniów z lekcji przed dzwonkiem wypuścić nie można. A przebycie drogi jednak – fizyka jest tu nieugięta – coś czasu zajmuje. Ostatecznie umówiliśmy się, że będziemy się teleportować – ironizuje.

– Żeby coś skserować, trzeba było iść do pani woźnej, pobrać klucz, podpisać się, pójść na 2. piętro, dokonać faktycznego kserowania, wrócić, zdać klucz, podpisać się. Wolałem przynieść prywatną drukarkę. Bo – niewiarygodne, ale – czasem wyskoczyło coś nieoczekiwanego i trzeba było skserować coś na miejscu. Tu też można by napisać dwie powieści. Ale nie o to…– wspomina Kurman.

– A ty, serio, chciałbyś pracować jako nauczyciel? Ja wolałbym, cytując klasyka, "wypie*dalać do Niemiec na ogórki" – podsumowuje swój tekst, po czym kieruje słowa w stronę kolegów po (byłym) fachu.

– Te agresywne głosy społeczeństwa, hejt wszechobecny w sieci, to głównie od ludzi, którzy nie mieli ze szkołą po drodze. To głos frustratów, którzy za swoje niepowodzenia obwiniają innych. Dla nich każdy, kto ma lepiej, to złodziej i w ogóle "skond on wzioł na to piniondze". Trzymam za was kciuki, nie dawajcie się. Bo szkoła "musi być szanowana, musi, Ryba. Bo inaczej dupa zbita" – dodaje otuchy walczącym nauczycielom.