"Metoda bostońska" wkracza do polskich szkół. Wystarczy 20 minut dziennie, by zrozumieć jej fenomen

Alicja Cembrowska
O tym, że książka nie jest najlepszą przyjaciółką statystycznego Polaka, mówi się nie od dziś. Najnowsze badania pokazują jednak, że nie jest z nami aż tak źle, a ogromny wpływ na czytelnictwo ma nasze otoczenie – osoba z domu, w którym się czytało, sama chętniej sięgnie po książkę. Jednocześnie wielu ma obiekcje w stosunku do lektur szkolnych – że są nudne, zniechęcają młodych i nie pokazują, że czytanie może być przyjemnością, a nie przymusem.
Coraz więcej polskich szkół praktykuje "czytanie bostońskie" Zrzut z ekranu/Facebook/Akademia Dobrej Edukacji – Jabłonna
Warto czytać!
Duże znaczenie ma w tej kwestii zatem zarówno inwencja rodziców, jak i nauczycieli. To dorośli mogą pokazać dzieciom, że czytanie jest fajne. Również oni mogą być przykładem, że książki to nuda. Mogą podsuwać ciekawe lektury, inspirować. Mogą również trwale zniechęcić młodego człowieka i nauczyć, że każda rozrywka jest lepsza niż czytanie.

Każdego, kto czyta, nie trzeba szczególnie przekonywać do zalet tej aktywności. Specjaliści podkreślają, że czytanie dziecku to jeden z piękniejszych darów, jakie możemy mu przekazać. Wspólna lektura zbliża, pomaga budować więź, zaspokaja potrzeby emocjonalne, rozwija kompetencje językowe i wyobraźnię, poprawia koncentrację, uczy myślenia i rozwiązywania problemów. A poza tym jest świetną rozrywką.


Jak zachęcić do czytania?
Kampanie, akcje społeczne, ułatwianie dostępu do literatury, w szkole konkursy i dodatkowe punkty za wypożyczanie książek. Sposobów na przekonanie, że warto czytać, jest wiele.

Gdy kilka lat temu pomagałam licealistom przygotowywać się do matury, większość z nich otwarcie przyznawała, że w szkole średniej nie przeczytali ani jednej książki. "Po co? Skoro mamy streszczenia, które są wystarczające, by przygotować się do sprawdzianu" – słyszałam. Nie rozumieli, że nie chodzi jedynie o zaliczenie kolejnego testu.

Czas na przekazanie takiej wiedzy jest wcześniej – już małemu dziecku powinniśmy uświadamiać, że książki to nie tylko lektury do zaliczenia w szkole. Że może wybierać, decydować, co mu się podoba. Dlatego coraz większym zainteresowaniem w szkołach cieszy się tzw. czytanie bostońskie.

Czym jest czytanie bostońskie?
Zasady są proste: dzieci czytają to, co chcą czytać (książkę, czasopismo, komiks). Za tę aktywność nie wystawia się ocen, nie robi się sprawdzianów. Celem jest stworzenie czytelniczej społeczności. Rano przez 10 minut uczniom czyta, wybraną przez dzieci książkę, nauczyciel. Po południu każdy przez 10 minut czyta sam. Gdy sprawdziłam strony internetowe kilku polskich szkół, okazało się, że tę metodę stosuje się coraz częściej. Nie z obowiązku, a dla przyjemności. Pomysł przywędrował z Bostonu. Tamtejsze gimnazjum, które nie cieszyło się dobrą opinią, miało zostać zlikwidowane, jednak wcześniej dano szkole ostatnią szansę.

Dyrektor wprowadził zwyczaj porannego czytania. Każda klasa zaczynała dzień od wspólnej obowiązkowej lektury, a kończyła na czytaniu indywidualnym. Pory były ustalone odgórnie, a czytali wszyscy. I uczniowie, i pracownicy. Po trzech latach sytuacja szkoły zmieniła się diametralnie. Dzieci osiągały coraz lepsze wyniki w nauce, dlatego również coraz więcej osób chciało właśnie tam się uczyć.

– Czytanie dziecku wszechstronnie je rozwija – emocjonalnie, umysłowo, moralnie. Wystarczy 20 minut dziennie, codziennie, by wyposażyć dziecko w ogromny kapitał w każdym z tych aspektów jego osobowości, potencjału i charakteru – piszą w książce "Wychowanie przez czytanie" Irena Koźmińska i Elżbieta Olszewska.

Dlatego doceniajmy książki, nie odbierajmy dzieciom możliwości nabycia kompetencji, które zapewnia czytanie, czytajmy wspólnie! Czy w szkołach waszych dzieci praktykuje się czytanie bostońskie? Jeżeli nie, to może warto zastanowić się nad popularyzowaniem tej pięknej inicjatywy i zaproponować ją wychowawcy lub dyrektorowi?