Uczniowie mieli dokończyć zdanie: "Szkoła dla mnie to..." Od odpowiedzi włosy stają dęba

Ewa Bukowiecka-Janik
Fakt, że uczniowie nie przepadają za chodzeniem do szkoły nikogo nie dziwi. Sami kojarzymy szkolne ławy bardziej z nudą i opresyjną dyscypliną, niż fascynującymi podróżami do świata nauki. Choć mijają kolejne dekady, nic się nie zmienia. Pokazała to po raz kolejny ankieta, którą przeprowadził pewien nauczyciel.
Uczniowie mieli dokończyć zdanie: "szkoła dla mnie to..." fot. Maciej Stanik
Tomasz Tokarz, trener, nauczyciel, wykładowca akademicki, prowadzący Centrum Edukacyjne "Wspieram ucznia" na swoim profilu na Facebooku opublikował post, w którym opisał wnioski z przeprowadzonej ankiety. Polegała ona na dokończeniu zdania: "Szkoła dla mnie to..."

Odpowiadali uczniowie klas 5-7 szkoły podstawowej. Badanie było anonimowe.

"Najczęstsze słowa jakie wpisują to... więzienie, katorga, męczarnia. Być może jest to wynik wzajemnego nakręcania i emfazy, może presji grupowej, może próba nie jest reprezentatywna, niemniej stanowi pewną ilustrację przekonań i wyobrażeń" - pisze Tokarz. Po ankiecie nauczyciel rozmawiał z uczniami. "Mówią, że obliczają wciąż czas do końca roku, że robią specjalne paski, gdzie zaznaczają liczbę dni do wakacji, że główny temat na przerwach dotyczy narzekania na szkołę" - relacjonuje.


Jak widać, podejście uczniów do szkoły nie różni się od podejścia do pracy osób dorosłych. I to tych, które nie lubią swojej pracy i odliczają do weekendu. W wielu dyskusjach o szkole, przede wszystkim w kontekście systemu oceniania oraz systemu oceniania zachowania, słyszy się porównania szkoły do zakładu karnego. Uczniowie mają podobne skojarzenia.

"Z autentycznych wypowiedzi sporej części uczniów rzeczywiście można zbudować obraz szkoły jako obozu pracy przymusowej, miejsca, gdzie są zamykani w wyizolowanych pomieszczeniach, gdzie pod groźbą kar muszą wykonywać narzucone zadania, bez przestrzeni wyboru, bez sensownego wynagrodzenia (niekoniecznie materialnego)" - pisze Tomasz Tokarz.

Wielu uznaje to za przesadę, inni stwierdzają, że dzieci nigdy nie lubiły się uczyć. Że to oczywiste, że wolą biegać po boisku, czy siedzieć przed telewizorem. Z takiego podejścia jasno wynika, że ci, którzy tak uważają są "zepsuci" szkołą - sami mieli takie odczucia, więc wydaje im się naturalne, że tak musi być i basta. Bo jak mieliby wyobrazić sobie zachęcającą do nauki szkołę, skoro do takiej nie chodzili?

Za to ci, którzy uważają inaczej - że to szkoły wina, że dzieci nie czują się w niej dobrze - sami mieli choć jednego czy dwóch fajnych nauczycieli. W dyskusjach piszą o tym wprost. Ponadto, każdy z nas wie, że to, co najfajniejsze w szkolnych wspomnieniach wiąże się z byciem w grupie.

Tomasz Tokarz przyznaje, że trudno jest mu zlekceważyć opinie dzieci stwierdzeniem: "co one tam wiedzą", albo: "to dla ich dobra, a oni tego nie doceniają".

"Może to utopijne, ale serio wierzę, że można stworzyć takie szkoły, które przyniosą uczniom dużo więcej satysfakcji. Taką szkołę powinniśmy oprzeć na tym, co dla uczniów stanowi realną wartość. Bo w morzu narzekań na szkołę widzą też pozytywy. Głównie dotyczą one wartości dodatkowych, pozakształceniowych. Chodzi o ludzi, o więź, o kontakt: 'mogę tu spotkać się z kolegami', 'lekcji nie lubię, ale można zawsze z kimś pogadać', 'moja klasa jest w porządku', 'są nauczyciele, którzy są ok'" - pisze nauczyciel.

Tą prostą obserwację można przekuć w banalny, a jednocześnie wciąż rewolucyjny dla polskiej szkoły wniosek: "Gdyby szkoła była w większym stopniu miejscem spotkań, budowania relacji, wymiany doświadczeń, wyrażania siebie, wszystkim żyłoby się w niej dużo lepiej. Także dorosłym. A uczniowie mieliby więcej motywacji do uczenia się..." - podsumowuje Tokarz.