2-latka wpadła w histerię w samolocie. To jedno zdanie zdziałało cuda
Kto, choć raz nie czuł irytacji, kiedy w jego obecności – w kolejce w sklepie, w autobusie – krzyczało i płakało dziecko? A kto z rodziców choć raz nie czuł skrępowania, gdy nie mógł opanować własnej pociechy w miejscu publicznym? Mama pewnej 2-latki napisała ważny list – powinien przeczytać go każdy, kto był w jednej lub drugiej roli.
Dbała, by mała nie kopała w siedzenia pasażerów. Bardzo chciała ją okiełznać, lecz nie udawało jej się to. "Czułam wstyd i poczucie winy, że nie jestem w stanie kontrolować zachowania mojego dziecka" – pisze w swoim liście opublikowanym na Facebooku.
Jednak współpasażer Stephanie zdawał się tak poirytowany, że i mała i jej mama denerwowały się coraz bardziej. Z opisu matki wynika, że wzdychał i przewracał oczami. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że zachowanie dziecka go denerwuje. Co ważne, denerwowało go również, gdy wcześniej mała za głośno... bawiła się.
Na ratunek przybyła stewardessa. Podała dziewczynce kubek i słomkę do zabawy. Zadziałało – mała uspokoiła się, a stewardessa dodała: "Wszystko w porządku! Latanie jest trudne dla wszystkich i oboje świetnie sobie radzicie!" To jedno zdanie i życzliwe podejście zdziałało cuda.
"Te proste słowa sprawiły, że poczułam się lepiej. Miała rację. Świetnie się spisałyśmy! Robiłyśmy, co w naszej mocy. To nie z nami był problem. To z tobą jest coś nie tak" – napisała Stephanie, zwracając się bezpośrednio do bezimiennego pasażera.
Bo choć dzieci potrafią być denerwujące, nie można ich za to obwiniać – to puenta, którą chciała przekazać mama dziewczynki. Dzieci, jak każdy człowiek, potrzebują akceptacji, życzliwości i dobrego słowa. Jeśli im to damy, nasze wspólne życie będzie o wiele łatwiejsze.
Te słowa powinien przeczytać nie tylko współpasażer Stephanie, ale wszyscy, którzy bezradnym rodzicom rzucają kąśliwe uwagi i pełne dezaprobaty spojrzenia. Czasem, zamiast komentować, wystarczy podać dziecku zabawkę.