"Syn płacze i trzęsie się ze strachu". Punkty karne za "złe" zachowanie dostają nawet przedszkolaki

Ewa Bukowiecka-Janik
Dyskusji o bezsensowności systemu kar i nagród oraz przykrych skutkach ubocznych systemu oceniania w szkołach nie ma końca. Mimo to obie metody "wychowania" mają się świetnie. Można by nawet pomyśleć, że przeżywają swój renesans. Dowód? Punkty za dobre sprawowanie zbierają już nawet przedszkolaki. Po co? "Mamy obowiązek przygotować dziecko do szkoły".
System oceniania zachowania w przedszkolach oburza nie tylko rodziców Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
Na facebookowym profilu "Wspieram dziecko" jego autorka, pani Karolina, opublikowała wpis, w którym opisała sytuację pewnego 5-latka, który źle znosi panujący w przedszkolu "system motywacyjny".

Punkty karne
"Sytuacja wygląda następująco: każdego dnia można zdobyć 3 punkty – pierwszy punkt dotyczy zachowania dziecka podczas posiłków, drugi zachowania podczas zajęć dydaktycznych i trzeci zachowania podczas zabaw swobodnych" – opisuje pani Karolina.

Po całym dniu dziecko musi ocenić swoje zachowanie w skali od 0 do 3 punktów. Punktacja musi być zgodna z oceną nauczyciela. "Jest to stały punkt dnia w przedszkolu, w którym dzieci siedzą przed specjalnie przygotowaną na tę okoliczność tablicą ze swoimi imionami i magicznymi cyframi" – czytamy w poście. Pani Karolina zapytała dzieci o zdanie. Okazało się, że większość przedszkolaków nie potrafi wyjaśnić panujących w placówce zasad. Autorka postu w punkt opisała, na czym polega niesprawiedliwość tego systemu oceniania.


"Otóż, gdy na talerzu zostawię np. wątróbkę, której nie cierpię, ale za to zjem kaszę i surówkę – nie mam szansy na pierwszy punkt. Gdy mam gorszy dzień i nie zgłaszam się do odpowiedzi, ale aktywnie słucham tematu dnia – nie mam szans na drugi punkt. Gdy podczas zabawy bawię się z Zuzią, a nie z Olą, która zgłosi to 'niekoleżeńskie' zachowanie pani – nie mam szansy na trzeci punkt".

Kara, która pogrąża
Karą za niską punktację jest zakaz przyniesienia zabawki w "dniu zabawek". Jednak najtrudniejszą do zniesienia konsekwencją "punktów karnych" są emocje dzieci.

"Wychodząc z przedszkola, słyszę jedno pytanie rodzica: 'ile dzisiaj punktów?'. Nie jest to pytanie o to, jakie umiejętności dziecko nabyło, z czym sobie radzi, z czym ma trudności, jaką przygodę dziś przeżyło. Odpowiedź jest krótka: 0, 1, 2, lub 3" – opisuje pani Karolina.

Jeśli ktokolwiek z dorosłych miałby problem z wyobrażeniem, co w takich okolicznościach czują dzieci, z pomocą znów przychodzi autorka postu: "Niech w pokoju nauczycielskim znajdzie się tablica z nazwiskami nauczycieli. Niech każdy na koniec dnia oceni swoje zachowanie, przygotowanie merytoryczne, kompetencje (możliwości jest wiele). Wtedy też na koniec miesiąca dyrektor zastanowi się nad kwotą wynagrodzenia swoich pracowników".

Tę metaforę można przełożyć właściwie na każdy zawód. Ba! Można to przełożyć na każdą płaszczyznę życia.

Analogiczny system punktowania za dobre sprawowanie funkcjonuje w Chinach i kojarzony jest bezpośrednio ze ziszczeniem się mrocznych orwellowskich wizji. W skrócie: obywatele za zachowanie, którego nie można nazwać "świeceniem przykładem", traktowani są surowo przez państwo. Tak jak w opisywanym przez panią Karolinę przedszkolu – odbierane są im różne przywileje, a "wynik" w formie sumy punktów przedstawiony jest w dostępnym dla wszystkich rankingu.

"Tresowanie dzieci na bezrozumnych korpoludzi"
Historia opisana na stronie "Wspieram dziecko" wyjątkowo rozjuszyła internautów. "To jakiś pieprzony koszmar" to jedna z łagodniejszych reakcji na post.

Okazało się również, że przypadek opisany przez panią Karolinę nie jest wyjątkiem. Z relacji rodziców, którzy zostawili komentarz pod postem, wynika, że system oceniania zachowania przedszkolaków, co prawda miewa różne formy, ale jest powszechny.

Jedna z mam pisze, że w przedszkolu, do którego chodzi jej syn, za karę dostaje się czarne pieczątki, a w nagrodę czerwone. Za co? Wystarczy, że dziecko nie będzie umiało narysować wrony (!), czy nie nauczy się słówek z niemieckiego (!!!) i kara murowana. Jak opisuje kobieta, jej syn nie raz płakał i trząsł się ze strachu na myśl o tym, że dostanie niechlubny stygmat.

"Próby rozmów wielu rodziców z dyrektorem kończyły się hasłem – nie podoba się, to proszę zabrać dziecko do innej placówki, my mamy obowiązek przygotować dziecko do szkoły" - wyjaśnia internautka.

W innych placówkach "wlepia" się dzieciom buźki w różnych kolorach – zielona, żółta lub czerwona. Barwa symbolizuje stopień posłuszeństwa. Są też czarne kropki i inne: minki wściekłe i uśmiechnięte i tak dalej...

Czy tak musi być?
"System można byłoby przerwać, gdyby rodzice tych dzieci dostrzegli, co się za tym kryje. Niestety rodzicom się to podoba. Ba! Wielu z nich wprowadza tablice motywacyjne ze znaczkami / punktami w domu” – puentuje w jednym z komentarzy autorka postu.

Wnioski? Najwidoczniej i niektórzy rodzice, i niektórzy nauczyciele wciąż mają problem ze zrozumieniem różnicy między karą a konsekwencją. To kluczowe, by dzieci nie zastraszać, a uczyć.

Faktem jest, że maluchy kiedyś dorosną – będą musiały zmierzyć z systemem oceniania w szkole i realiami rynku pracy. Jednak to nie przyzwyczajanie do wyścigu przygotuje je najlepiej do stawiania czoła dorosłości. To poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, przyzwolenie na popełnianie błędów i miłość sprawią, że wyrosną na silnych, pewnych siebie ludzi. Wówczas stygmatyzujące oceny będą łatwiejsze do zniesienia.