Żyjemy w czasach bez autorytetów. "Jaś bije kolegę workiem, a rodzice tłumaczą go obroną własną"

Alicja Cembrowska
Dziecko sprawia problemy w szkole, a jego rodzice twierdzą, że to wina nauczycieli lub kolegów. Albo całego świata. Maluch terroryzuje, bije, wyzywa innych uczniów, ale przecież problem na pewno tkwi we wszystkich innych, a nie najbliższym otoczeniu, czyli rodzinie. Znacie to?
W obecnych czasach wielu rodzicom wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej Prawo autorskie: dotshock / 123RF Zdjęcie Seryjne
Moje dziecko jest najgrzeczniejsze!
Może chodzić o pierdołę. Dziecko dostaje ocenę dobrą z kartkówki, ale rodzic uważa, że to za mało. Piąteczka się należy. Syn wyzywa kolegę – nasz Jaś na pewno nie, to taki grzeczny chłopiec. Córka uderzyła kolegę – na pewno tylko się broniła. Niestety okazuje się, że niektórzy rodzice co tak zaślepieni wizją dziecka idealnego, że nie zauważają, że ich najsłodsza pociecha pokazuje nieraz pazurki lub popełni błąd.

Co innego, gdy sprawy są błahe i rozmowa nauczyciel-uczeń-rodzic wystarczy. Gorzej, gdy to zaślepienie jest tak silne, że aż niebezpieczne, bo nie pozwala dorosłym zobaczyć, że komuś dzieje się krzywda, a małoletni oprawca nic sobie z tego nie robi. Dlaczego? Bo rodzice uważają, że nic się nie stało.


Przychodzi rodzic do nauczyciela...
Wpisem na ten temat podzielił się Ryszard Bieńkowski na blogu Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego – skupił się jednak na przykładach, zdawałoby się, mniej inwazyjnych, które jednak mają znaczenie w przyszłości.

– Jaś dostaje uwagę do dzienniczka, że bije po głowie Stasia workiem z butami. A następnego dnia zamiast podpisu rodzica pod uwagą (albo w dzienniku elektronicznym) znajduje się długie "wyjaśnienie", że uwaga jest niesprawiedliwa, bo to, co nauczyciel opisał jako agresję, było w rzeczywistości tylko samoobroną dziecka, któremu ten, który dostał po głowie, wcześniej schował worek z butami do szafy – czytamy. Od razu można się zastanowić, co, gdyby to nasze dziecko dostało workiem... Też byśmy uwierzyli w wersję z samoobroną?

Kolejnym przykładem jest ocena niedostateczna za brak zadania domowego i reakcja rodzica. Jaka? Pretensje, że przecież to niesprawiedliwe, bo dziecko wróciło do szkoły po tygodniowej chorobie. – Oburzenie, wymachy rękami, straszenie dyrektorem (bo to nie pierwszy raz), kuratorium albo i samym ministerstwem. Nie ma szansy na to, by wejść takiemu rodzicowi w słowo i coś wyjaśnić – pisze autor i odniósł się przy okazji do ogólnego problemu z pracami domowymi.

Te złe zadania domowe
Dlaczego jest ich tak dużo, czy nie ma szansy, żeby w szkole zrealizować cały materiał, po co zabierać dzieciom czas wolny. Zmęczone dziecko nie ma przez to czasu na rozrywkę i zabawę, bo musi siedzieć nad książkami, uczyć się do sprawdzianów. Stąd głośno było jakiś czas temu o "oświadczeniu woli", w którym rodzice "nie wyrażają zgody na dysponowanie przez nauczyciela lub jakiegokolwiek pracownika placówki oświatowej, czasem pozaszkolnym ich dziecka".

– Najlepiej, żeby zadań domowych nie było. A i nad robieniem sprawdzianów trzeba by się zastanowić, bo to przecież stres. Tak się zastanawiam – czy ktoś jeszcze pamięta takie określenie jak zawód zaufania publicznego? Takie zaufanie z założenia ma się do strażaków – że przybędą na czas i uratują poszkodowanych w wypadku lub pożarze. Do policjantów – że złapią złodzieja. Do lekarzy – że wyleczą z choroby. Do sędziów – że sprawiedliwie osądzą. Do żołnierzy – że w razie czego obronią. Takie samo zaufanie należy się też nauczycielom – że nauczą.

Obecnie niestety żyjemy w czasach, że wszyscy wiedzą wszystko. Bo przeczytali w internecie, bo widzieli w telewizji, bo ktoś tam coś tam powiedział. To czasy nie tylko podważania autorytetów i kompetencji innych, ale totalnego chaosu informacyjnego, niedowierzania i niemerytorycznych dyskusji. W kwestii dzieci jest to wyjątkowo widoczne. Każdy wie lepiej, czy czyjeś dziecko jest ubrane za lekko, czy za grubo, czy powinno mieć czapeczkę, czy też nie. Podobnie jest na wyższym szczeblu, czyli w szkole. Przecież każdy z nas do szkoły chodził, więc na edukacji, co jak co, się zna.

Brak autorytetów
– Kwestie wychowawcze i uwagi dotyczące złego zachowania dzieci bulwersują rodziców choćby dlatego, że dziecko "w domu tak się nie zachowuje" (czyli, jak należy rozumieć, nie tłucze taty i mamy workiem po głowie), a w związku z tym to szkoła musi być winna albo inne dzieci (które z pewnością są złe z natury i w szkole, i w domu oraz chowają worki z butami także mamie i tacie). Tacy rodzice z reguły nie dopuszczają do siebie myśli, że ich dziecko może inaczej zachowywać się w domu, a inaczej w szkole – pisze Ryszard Bieńkowski.

W kwestii zadań domowych autor wpisu przyznaje, że problem jest trochę większy, bo tych faktycznie jest dużo i może się zdarzać tak, że dziecko nie ma czasu na inne aktywności.

– Czy jednak receptą na nadmierne przeciążenie nauką dzieci ma być realizacja modnego ostatnio postulatu, żeby całkowicie zrezygnować z zadawania prac domowych? Czy popadanie ze skrajności w inną skrajność jest racjonalne? – pyta Bieńkowski i podaje przykład lektur szkolnych, z którymi nie da się uczniów zapoznać inaczej, niż zadając do przeczytania jej w domu.

– Czy rodzice – fachowcy od edukacji, którzy wyrażają swój sprzeciw wobec nadmiernego obciążenia uczniów zadaniami domowymi, zdają sobie sprawę, w jakiej sytuacji zostali postawieni nauczyciele wobec nowych wymagań egzaminacyjnych? [...] Bez pracy ucznia w domu niewiele da się zrobić. [...] A mit, według którego rodzice powinni mieć większe prawo głosu w sprawach nauczania własnych dzieci (takie postulaty słychać nie tylko od samych rodziców, ale też jako zachętę ze strony władz edukacyjnych), jakoś niebezpiecznie zbliża się do opinii antyszczepionkowców na temat dobrowolności szczepień, wbrew wiedzy lekarzy. Lepiej i jedno, i drugie zostawić fachowcom – puentuje autor.
Źródło: blog.gwo.pl