"Chłopcy uważają, że im wolno. Potem wkładają ręce w majtki". Tak produkujemy kobiety-ofiary

Katarzyna Chudzik
Ciągnięcie dziewczynki za warkocz nie jest urocze, a uczenie zainteresowanej, że "to tylko przejaw zainteresowania" może być wręcz niebezpieczne.
Nie dawajmy przyzwolenia na agresję, nawet jeśli nie stanowi zagrożenia 123rf.com
– Kolega połamał córce kredki na lekcji, a ona uznała to za przejaw zainteresowania jej osobą, bo tak jej koleżanki z klasy powiedziały. Jest na takie zachowanie przyzwolenie grupy. Wytłumaczyłam jej, że to jest zniszczenie jej własności i od tego może się zaczynać przekraczanie kolejnych granic. Bo chłopcy zaczynają uważać, że im wolno. A potem wolno im wkładać ręce w majtki – opowiada Sylwia, mama dziesięciolatki.

Wyjaśniła też córce, że podobnego zachowania nigdy nie można tolerować, bo zainteresowanie zawsze powinno być okazywane pozytywnie, nie zaś negatywnie. Z tą opinią zgadza się m.in. Kazimiera Szczuka, twierdząc w rozmowie ze mną, że powinno tłumaczyć się dzieciom, że zainteresowanie i naruszanie czyjegoś komfortu, (czy wręcz upokarzanie) nigdy nie powinno iść w parze.


Jeśli zaś chłopiec (choć oczywiście wśród dziewczynek również się to zdarza) nie umie okazywać emocji w sposób pozytywny, rolą dorosłych jest nauczenie go tego.

"To, że wszyscy tak robili, nie znaczy, że tak się robić powinno"
Tymczasem gros rodziców wciąż uważa "końskie zaloty" za słodkie, urocze i normalne, wszyscy wszak pamiętamy podobne zachowania z czasów naszego dzieciństwa. Komentarz o treści: "Przecież to dzieci. Nie będą stać na baczność jak kukły" pojawił się nawet na facebookowej grupie walczącej o prawa kobiet ("Dziewuchy dziewuchom").

– To, że wszyscy tak robili, wcale nie znaczy, że tak się robić powinno. Oczywiście do pewnego stopnia to jest normalne, małe dzieci nie wiedzą jeszcze, jak "poderwać dziewczynkę". Mogą brać przykład z kolegów, a może z taty, który wchodząc do kuchni klepnie mamę w pupę. Dlatego właśnie wszyscy wiemy, że "końskie zaloty" nie muszą być wcale wyrazem złej woli. Natomiast im wcześniej zaczniemy tłumaczyć dziecku co i jak, tym lepiej dla niego i dla pozostałych – tłumaczy psychoterapeutka Monika Dreger.

Dziecięce zaloty często naruszają nietykalność cielesną, co nie zawsze jest w tej fazie dorastania groźne, w przyszłości może (chociaż nie musi) przybierać jednak coraz gorsze formy. Najpierw agresję i naruszanie komfortu osób płci przeciwnej nazywa się właśnie "końskimi zalotami", później to samo w wykonaniu nastolatków tłumaczy się "burzą hormonów". A kiedy z tych dzieci wyrastają dorośli, bywa już za późno na wychowywanie i uczenie empatii.

"Dziecko musi wiedzieć, że ma prawo powiedzieć, jeśli coś mu się nie podoba"
Rzecz również w tym, że pobłażliwość względem niechcianych zachowań na pewno nie spowoduje, że w przyszłości ofiara będzie umiała się zachować, kiedy poczuje się zagrożona, czy choćby postawiona w niekomfortowej sytuacji. Jeśli nauczy się reagowania już w dzieciństwie, a opinia domowo-szkolno-towarzyska nie stłamsi w niej tej potrzeby, odruchy obronne będą w niej naturalne. Oznacza to, że de facto będzie bardziej bezpieczna niż jej – przyzwalające na różne formy przemocy wobec siebie – rówieśnice.

– Dziecko od maleńkiego musi wiedzieć, że ma prawo powiedzieć, że coś mu się nie podoba. Nie ma znaczenia, że rodzic uważa, że sytuacja, która jego dziecko spotkała jest "normalna". Taka informacja nie może być przez rodzica czy opiekuna bagatelizowana, bo wówczas dziecko uczy się, że jego potrzeby nie są istotne. A to w przyszłości może przełożyć się na brak asertywności i niskie poczucie własnej wartości – tłumaczy psycholożka dziecięca Agnieszka Majerowicz. Czyli dokładnie to, co sprzyja byciu ofiarą.
Napisz do autorki: katarzyna.chudzik@mamadu.pl