"Do toalety wypuszczam tylko te cichutkie". Nauczyciele o zakazie korzystania z WC
Niektórzy nauczyciele wypuszczają do toalety tylko nieśmiałe dzieci, inni drżą ze strachu na myśl, że dziecko mogłoby mieć w drodze do łazienki wypadek. Kuriozalną dyskusję o tym, czy uczeń wytrzyma 45 minut bez przerwy na spełnianie potrzeb fizjologicznych komentuje psycholożka dziecięca Aleksandra Piotrowska.
– Ja wypuszczam tylko te cichutkie, nieśmiałe dzieci, bo wiem, że niektóre wstydzą się z korzystania z toalety z innymi dziećmi. Nie wypuszczam tych, którzy łobuzują na lekcjach, ani tych starszych, czyli od 6. klasy wzwyż. Oczywiście w szczególnych wypadkach są odstępstwa od reguły – tłumaczy mi p. Katarzyna, polonistka z Warmii. Te "szczególne przypadki" to: umazane długopisem ręce, ból brzucha, bluzka usmarowana klejem.
Szkoła, w której pracuje,nie ma żadnego regulaminu w tej kwestii, i zdaniem p. Katarzyny, to bardzo rozsądne. Konkretne wskazówki są niepotrzebne, bo tak naprawdę wystarczy odrobina zdrowego rozsądku ze strony nauczyciela, który decyduje o tym, czy dane dziecko z klasy wypuścić, czy nie.
"Nie wyobrażam sobie, żeby mojemu dziecku ktoś zabronił wyjścia"
Gros dzieci wykorzystuje wyjście do toalety, żeby uniknąć odpytywania, pochodzić po zakamarkach szkoły, albo – w późniejszym już wieku – wyjść na papierosa. Każdy z nas pamięta to ze swoich młodzieńczych lat. – Oczywiście, że wszyscy to robiliśmy, choć gdyby była taka sytuacja, to bym się na moją córkę wkurzyła. Tylko że to jest łatwe do zweryfikowania – jeśli dziecko chce iść siku, nie ma go chwilę. Jeśli idzie pozwiedzać szkołę, to ta nieobecność się przedłuża, a wtedy nauczyciel powinien poinformować rodziców. Mimo wszystko nie wyobrażam sobie, żeby mojemu dziecku ktoś zabronił wyjścia, jeśli miałoby taką potrzebę – mówi Marta, mama 14-latki.
Zgadza się z nią psycholożka dziecięca Aleksandra Piotrowska, twierdząc, że ograniczanie możliwości zaspokojenia potrzeb fizjologicznych ją oburza, bo przecież jeśli dziecko rzeczywiście potrzebuje tylko odsapnąć, a wyjście do toalety jest ku temu wymówką, to nauczyciel szybko zda sobie z tego sprawę.
"Nadmuchiwanie sprawy i miejskie legendy"
W tej dyskusji liczne są głosy nauczycieli, którzy boją się o własną posadę i komfort. Dziecku, które samotnie wędruje po szkole, może się przecież coś stać, a to właśnie nauczyciel za nie wówczas odpowiada. Jak twierdzi jednak p. Katarzyna, taki pogląd to wyłącznie sztuczne nadmuchiwanie sprawy i miejskie legendy. – W mojej szkole łazienka jest bardzo blisko klas, a ja przez przeszklone drzwi widzę uczniów. Oczywiście nie we wszystkich klasach tak jest, ale pracuję jako pedagog od 16 lat i nigdy nie zdarzyło mi się, żeby uczniowi w drodze do łazienki coś się przytrafiło – tłumaczy.
Podobnie uważa Marta, która wie, że gdyby jej dziecko podczas wizyty w łazience miałoby wypadek, to dostałoby odszkodowanie od szkoły. Na pewno nie wyciągałaby żadnych konsekwencji względem nauczyciela, wszak wypadki chodzą po ludziach. Karolina, mama 11-latka, myśli podobnie. - To raczej dziecku bym powiedziała, że jest łajzą i nie umie chodzić, niż zwróciłabym uwagę bogu ducha winnemu nauczycielowi – śmieje się.
– Proszę zauważyć, że dziecko może się poślizgnąć nawet w obecności trzech nauczycieli. Nie dajmy się zwariować, to oczywiste, że nigdy nie ma 100 proc. pewności bezpieczeństwa – komentuje psycholożka dziecięca Aleksandra Piotrowska. I choć medycyna zakłada, że już około 5-letnie dziecko powinno rozpoznawać swoje potrzeby fizjologiczne i umieć je zaspokoić w odpowiednim czasie, to zdaniem Piotrowskiej takie założenia nie mają większego sensu.
– W żadnym momencie życia nie jesteśmy w stanie mieć takiej kontroli, żeby nigdy nie mieć natychmiastowej potrzeby skorzystania z toalety w nieodpowiednim momencie. Tak po prostu bywa. Jeśli natomiast zdarza się to nagminnie, to może wynikać z tego, że dziecko woli iść do toalety podczas lekcji. Nie dlatego, że jest leniwe i nie chce mu się uczyć, tylko dlatego, że za ścianą nie ma koleżanki, która lubi z zaskoczenia otworzyć drzwi, albo się do nich dobijać – komentuje psycholożka.
Drodzy rodzice i pedagodzy – zdrowy rozsądek przede wszystkim.
Może cię zainteresować także: "Największym problemem współczesnej szkoły są rodzice". Wywiad z Jackiem Żakowskim