Afera w podstawówce w Ząbkach. "Dzieci myślały, że naprawdę widziały porwanie"
Pod koniec września przy szkole podstawowej w podwarszawskich Ząbkach pojawiło się niepokojące ogłoszenie. Karta A4, na nim trzy zdjęcia kilkuletnich dzieci, informacja, że zaginęły i prośba o pomoc w ich znalezieniu. Do kontaktu numer telefonu. Tylko tyle. Wśród dzieci mieszkających w okolicy i uczęszczających do szkoły wybuchła panika.
Niedługo później sytuacja wyjaśniła się sama – "Fakt" opisał historię pana Tomasza i jego żony, z którą obecnie się rozwodzi. Z doniesień "Faktu" wynika, że walczą o opiekę nad dziećmi. Zdaniem pana Tomasza, matka dzieci wywiozła je w nieznane miejsce, mimo że ma on sądownie przyznane prawa do opieki.
To właśnie pan Tomasz postanowił porozwieszać w Warszawie ogłoszenia. Z jego relacji dla "Faktu" wynika, że to on zajmował się dziećmi od samego początku. Ma z nimi silną więź – dzieci nie chciały wyjeżdżać do matki. Jednak on zgodził się i, jak twierdzi, popełnił błąd, bo od 20 sierpnia nie ma z nimi kontaktu.
Jego zdaniem żona "robi dzieciom pranie mózgu, aby nastawić je przeciwko mnie". – 5 września dowiedziałem się w prokuraturze o jakimś zakazie zbliżania się do niej i do dzieci, poza terminami kontaktów wyznaczonych przez sąd – mówi w rozmowie z "Faktem" pan Tomasz. Na dowód ma dokumenty, z których wynika, że przy spotkaniach musi być obecny prokurator.
Jednak do ustalonych odwiedzin nie doszło – pod wskazanym adresem w określonym terminie nie było ani żony, ani dzieci. Z tego powodu pan Tomasz postanowił porozwieszać plakaty, które wywołały w lokalnej społeczności niemałe zamieszanie.
Historia jednego plakatu, czyli niepożądane skutki uboczne
– W pierwszej reakcji była panika, że to na pewno ktoś ze szkoły – opowiada redakcji Mamadu mieszkanka Ząbek, mama 6-latka i znajoma rodziców dzieci, które chodzą do ząbkowskiej podstawówki. - Szkoła jest dość duża, więc dzieciaki nie były pewne, czy to nie jakieś rodzeństwo z innych klas. Poza tym historia momentalnie zaczęła żyć własnym życiem, niektóre dzieci podawały jako pewnik, że to tata je porwał – dodaje.
Plotka poszła w świat. Kolejni sąsiedzi, którzy mijali ogłoszenie, zaczynali rozmowy i podawali sobie informacje, które nie były w żaden sposób sprawdzane. – Moja sąsiadka wiedziała tyle, co reszta, czyli, że to porwanie rodzicielskie. Ale usłyszała, że gadają, że to ojciec porwał dzieci. Wzięła to za pewnik i podała dalej... – opowiada mieszkanka Ząbek.
– Ludzie się boją, bo znają wiele rozwiedzionych par. Niby słyszy się o porwaniach rodzicielskich, ale dopiero gdy takie rzeczy dzieją się obok, ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę z ich wagi. Dlatego teraz niektórzy o dzieciach z rozwiedzionych małżeństw myślą jak o potencjalnych ofiarach porwań. Rozmawiają o tym również dzieci. Wyliczają, kto ma rozwiedzionych rodziców... – mówi mieszkanka Ząbek.
Kilka dni później było jasne, że to nikt ze szkoły w Ząbkach. Pozostała niewiedza. – Wszyscy pytali: dlaczego ktoś wywiesił plakat? Gdzie są dzieci? Co to za dzieci? I najgorsze, sąsiadka przejęła się, że niepotrzebnie narobiła rabanu, bo to może jakiś żart...
Najtrudniejsza dla dorosłych jest jednak reakcja dzieci. – Dzieci się boją, nie wiedzą, dlaczego tamte maluchy zniknęły, pierwszy raz zetknęły się z tym, że jakiś dorosły po prostu może porwać dziecko. Że to się dzieje naprawdę i zagraża im bezpośrednio, skoro to w ich okolicy zawisło ogłoszenie – mówi mieszkanka Ząbek.
Ponadto, historia tego konkretnego zaginięcia wzbudziła w dzieciach tak silne emocje, że dzieci zaczęły zmyślać i nakręcać się jeszcze bardziej. – Na początku pojawiła się wersja, że któreś z dzieci widziało to porwanie. Wyobraźnia działa. Kto ma młodsze rodzeństwo, też zaczął się obawiać – na plakacie dzieci były wyraźnie mniejsze od tych w wieku szkolnym.
Ogłoszenie przy szkole zostało zdjęte, wisiało tylko dobę. Dla dobra dzieci na plakacie i dzieci ze szkoły w Ząbkach. Te pierwsze nie potrzebują szkodliwych plotek, te drugie powodów do strachu i snucia kolejnych mrożących krew w żyłach scenariuszy.
Może cię zainteresować: 4-latek uprowadzony z krakowskiego przedszkola. Zrozpaczona matka szuka pomocy