"Siema, byłem memem". Z niezwykłą lekkością niszczymy przyszłość naszych dzieci

Alicja Cembrowska
Maluchy z buziami wykrzywionymi w grymasie. Wzruszona dziewczynka. Chłopiec roniący łzę w trakcie słuchania muzyki klasycznej. Filmiki śmieszne, poruszające, ale czy niewinne?
Dlaczego wystawiamy na widok publiczny emocje naszych dzieci? Prawo autorskie: chalabala / 123RF Zdjęcie Seryjne
"Słodkie bobasy"
Do pewnego momentu w ogóle mi to nie przeszkadzało Internet jest workiem bez dna, zdjęcia, filmiki krótsze i dłuższe zalewają media społecznościowe w takim tempie, że jak jednego dnia coś obejrzysz, to drugiego trudno to znaleźć.

Sama udostępniałam czy oglądałam z koleżankami filmiki ze "słodkimi" dziećmi. Często reakcja małego człowieka służy do metaforycznego odniesienia się do swoich "dorosłych" spraw. Oczywiście wcześniej byłam świadkiem dyskusji na temat udostępniania wizerunku dzieci w sieci – chyba każdy trafił na apele, by nie dzielić się zdjęciami intymnymi, które mogą być zawstydzające nie tylko dla dzieci, ale również stanowić pożywkę dla pedofilów.


Najskrytsze uczucia mogą oglądać wszyscy
Zastanowiłam się jednak nad trochę innym wymiarem treści z dziećmi w roli głównej. Kilka tygodni temu trafiłam na nagranie, na którym mały wzruszony chłopiec ogląda bajkę. Jego twarz wykrzywia grymas smutku, z oczu płyną łzy, łamiącym głosem mówi, że jest mu smutno. Na pytania nagrywającego go, najpewniej, rodzica odpowiada krótko, że to, co widzi, bardzo go porusza.

W pierwszym momencie utożsamiłam się z chłopcem. Po chwili zastanowiłam się, ilu dorosłych chciałoby, by nagranie takiego intymnego, emocjonalnego momentu znalazło się na monitorach tysięcy ludzi na całym świecie.

Wiem, teoretycznie to nic złego. Zwróciłam uwagę na zachowania swoje i znajomych. Gdy udostępniamy swoje zdjęcie, staramy się wybrać najładniejsze. Gdy zrobimy w towarzystwie coś żenującego lub śmiesznego tylko dla osób "wtajemniczonych" w żart, prosimy, by nagranie takiego momentu "zostało między nami".

Śmieszne wzruszone dziecko
Selekcjonujemy to, co pokazujemy innym. I chodzi głównie o emocje związane z nostalgią, smutkiem, żalem. Gdy mamy gorszy dzień, popłaczemy się na filmie, wzruszymy podczas rozmowy lub z kolei spontanicznie się z czegoś cieszymy, to nie wyciągamy telefonu, by to uwiecznić. W znakomitej większości wstydzimy się okazywać pewne uczucia, szczególnie przy osobach, które nie są nam bliskie.

Rozbawione lub płaczące dziecko jednak nagrywamy i udostępniamy. Dzielimy się z całym światem intymnym momentem, gdy nasz maluch akurat bardzo coś przeżywa. Zastanawiam się, po co. Chociaż jak wspomniałam, obecny intensywny przepływ treści w internecie powoduje, że wiele rzeczy po prostu znika i trudno je odnaleźć, z drugiej strony warto pamiętać, że tak naprawdę nie znika nic.

I nigdy nie wiemy, kiedy ktoś i w jakim celu wykorzysta film czy zdjęcie naszego dziecka. A nawet jeżeli odrzucić wizje skrajnie pesymistyczne (oszustwa czy pedofilię), to czy wystawianie na widok tysięcy oczu wzruszenia, czy smutku, które przeżywa mały człowiek, jest ok?
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@mamadu.pl