Bez bułki nie ma zakupów. Tak polskie matki uczą swoje dzieci kraść

Redakcja MamaDu
Staram się dobrze karmić mojego 4-letniego syna, ale jednego nie przeskoczę – nie ma zakupów bez bułki. Pszennej, najlepiej jeszcze ciepłej, ultra chemicznej buły z marketu. Z moich obserwacji wynika, że awantura o bułkę to problem wielu rodziców. Jednak prawdziwy niesmak pojawia się dopiero przy kasie.
Czy dziecko może jeść w sklepie produkty, za które nie zapłaciliśmy? Prawo autorskie: nobilior / 123RF Zdjęcie
Na pocieszenie wielu rodziców dodam, że w okolicach trzeciego roku życia mój syn po prostu zrozumiał, że nie można jeść produktów, za które się jeszcze nie zapłaciło. Jednak dopóki zdarzało się, że mały jadł w sklepie, zawsze starałam się, by kawałek tej nieszczęsnej bułki wylądował zabezpieczony w koszu jako dowód, że jedliśmy taki oto produkt i chcemy za niego zapłacić.

Nie jestem zwolenniczką sprawdzania, czy winogronka smaczne i czy orzeszki nie za słone. Dlatego nie poczułam się urażona, kiedy któregoś razu ekspedientka na moje "i jeszcze kajzerka", rzuciła krytyczne spojrzenie.


Tak, wiem. Co to za dowód. Skoro kradniemy jedzenie na terenie sklepu i niby się przyznajemy, to skąd ona ma wiedzieć, czy na pewno wciągnęliśmy tylko jedną bułkę. A nie na przykład trzy.
Szczęśliwie oszczędzono mi komentarza. Mogę się tylko domyślać, że takie sytuacje zdarzają się nagminnie. Choćby po ostatniej wizycie w markecie.

Otóż kasjerka klientce przede mną zważyła gałązkę winogron i odłożyła na bok, zamiast oddać do kosza. Nic dziwnego – dzieci kobiety, która robiła zakupy, w oczekiwaniu na swoją kolej radośnie podjadały winogrona z siatki, nie kryjąc się z tym nic a nic. Matka nie zwróciła na to uwagi do momentu, w którym została całkiem pozbawiona owoców przez kasjerkę – a właściwie przez własne dzieci, które zjadły je wcześniej.

"Ale co pani robi?" – zapytała, kiedy ekspedientka odłożyła kiść na bok. "Odkładam owoce". "Ale dlaczego?!". "Bo pani dzieci zjadły je, zanim pani za nie zapłaciła". Kobieta była tak zdezorientowana, że zaczęła się jąkać. Ludzie patrzą, kasjerka czeka. W końcu uregulowała rachunek i wyszła.

Zmierzając w kierunku drzwi, tylko wymierzyła starszemu synowi w łepetynę, co by sobie zapamiętał. Wyglądało na to, że zwyczajnie nie pomyślała, że podjadanie w sklepie to kradzież i nigdy tego synów nie nauczyła.

I tak sobie myślę – ta sytuacja to dowód na to, że wspomniane awantury o bułkę jak najszybciej powinny kończyć się skutecznym wyjaśnieniem, że najpierw płacimy, potem jemy. To nie jest trudne. Trzylatek spokojnie to pojmie.

Tymczasem widok jedzących maluchów, podróżujących sklepowym wózkiem, to standard. I nie chodzi o to, że jedzą np. czekoladkę, po której opakowanie leży w wózku, więc można je spakować. Chodzi o prostą zasadę, której znajomość sprawi, że nasze dzieci szybko zrozumieją zarówno ideę kradzieży, jak i zakupów. Wyjdzie im to na dobre.