"Wyrośnie na frajera" – usłyszałam na placu zabaw. Wszystko przez to, że mam zasady

Katarzyna Grzelak
Nie wolno sypać piaskiem, nie wolno wspinać się na zjeżdżalnię, nie wolno popychać innych dzieci. – Znacie to? Jasne, każdy zna. Ale nie każdy stosuje. W końcu "zasady są po to, żeby je łamać", co nie? I najlepiej wpajać to dzieciom już od małego.
Wiele matek nie zwraca uwagi na to, co robią ich dzieci na placu Prawo autorskie: kall1st0 / 123RF Zdjęcie Seryjne
Natrafiłam ostatnio na Facebooku na post "Z bocznej tablicy" Doroty Zawadzkiej. Jedna z mam, po wizycie na sali zabaw dla dzieci, postanowiła podzielić się z innymi swoimi obserwacjami. – Przyglądałam się rodzicom, czy patrzą jak się dzieci bawią, czy zwracają uwagę na zasady panujące na sali zabaw – napisała.

– I zwróciłam uwagę, że nie wszyscy się stosują. Przykład pierwszy – jest zakaz wchodzenia na zjeżdżalnie w górę, napisane jak nic – "zakaz". A młody się wspina, mama siedzi naprzeciw i do syna: "no wspinaj się, wyżej, dasz radę"! Dla mnie zdziwienie – tu zakaz, a mama mówi "wspinaj się"? – pisze kobieta.


W komentarzach – tradycyjnie – zdania podzielone. "Dajcie się wyszaleć", "przecież to tylko dzieci", "nie można tak wszystkiego zabraniać". A z drugiej strony: "od małego trzeba uczyć zasad", "zakazywanie to też wychowanie", "trzeba wychowywać też cudze dzieci".
"Wyrośnie na frajera"
Po lekturze komentarzy włos mi się zjeżył. Szczególnie, kiedy przypomniałam sobie, jak w poprzednim sezonie spotkałam się na placu zabaw z typowymi "matkami-cwaniarami".

Czym się takie matki charakteryzują? A no głównie tym, że przyszły na plac zabaw (wymiennie – salę zabaw), żeby odpocząć. Pooglądać fejsa, instagrama, poplotkować z koleżanką przez telefon. A dziecko? Dziecko biega samopas, bo przecież musi “radzić sobie samo” i “nauczyć się życia”. No i uczy się – kosztem innych.

Wróćmy jednak na tę nieszczęsną zjeżdżalnię. Mój dwulatek siedzi na górze, gotowy do zjazdu. Ale dziecko-cwaniak stoi na dole, wspina się pod górę i jeszcze krzyczy, żeby wszyscy zeszli mu z drogi. Mówię najpierw grzecznie: "przepraszam, ale tak nie wolno się wspinać". Mówię potem mniej grzecznie: "hej, proszę natychmiast zejść". Nic, zero reakcji.

Szukam mamy i mówię mamie, że "przepraszam, ale pani syn nie słucha, może mu pani zwróci uwagę, bo tu małe dzieci..." itd. itp. Na co mama-cwaniara, ledwie zerkając znad ekranu, odpowiada, że "no trudno, dzieci muszą same sobie poradzić".

Nie mówię, że nie muszą. Oczywiście, niech sobie radzą. Ale jest coś takiego jak WYCHOWANIE i ZASADY. I zasady – uwaga! – są po coś: dla zachowania bezpieczeństwa i porządku na przykład. Więc jeszcze raz mówię do "kolegi", żeby zszedł, a potem biorę go pod pachy i zsadzam ze zjeżdżalni. Droga wolna, Piotr może jechać.

Chłopaki biegną razem do piaskownicy, za to mama nagle się budzi. Odsuwa telefon od ucha – ale przecież się nie rozłącza – i wypala prosto do mnie, że "jak pani tak będzie go (tego syna) wyręczać, to potem wyrośnie na frajera".

Zasady są po coś!
Wtedy nie zareagowałam. Wzruszyłam ramionami i poszłam kleić babki w piaskownicy. Ale wtedy jeszcze łudziłam się, że większość rodziców myśli jak ja i uczy dzieci, że są pewne zasady, których należy przestrzegać.

Niestety coraz częściej przekonuję się, że rodzice uważają, że dziecko "musi się wyszaleć", a plac zabaw to taki wybieg, gdzie puszczamy malucha, żeby się wybiegał i niech robi, co chce.

A że ja uczę syna, że czegoś nie wolno? Tym gorzej dla mnie, bo to ja potem muszę mu tłumaczyć, dlaczego on nie może wspinać się na zjeżdżalnię, skoro "tamten chłopak może". Albo, żeby nie sypał piaskiem w górę, skoro "dzieci się tak bawią". Jestem więc matką-frajerką, która zamiast rozsiąść się na ławce i gapić w telefon, łazi za dzieckiem i zrzędzi.

Ale naprawdę wierzę, że te zasady są po coś. Przede wszystkim po to, żeby wychować porządnego człowieka. Który będzie rozumiał, że jest jakieś prawo, jakieś zwyczaje, że czasem czegoś po prostu nie wolno. I że to dla naszego wspólnego dobra, nie dla mojego widzimisię.

A matkom-cwaniarom już nie odpuszczam, tylko tłumaczę, bo niektórych rodziców też przydałoby się jeszcze wychować.

Napisz do autorki: katarzyna.grzelak@mamadu.pl