"Ludziom teraz wszystko przeszkadza". Pokolenie roszczeniowców wszędzie widzi problem

Alicja Cembrowska
Skandal, bo sąsiad zostawił rower na klatce schodowej, dramat, bo dziecko płacze w tramwaju, karygodne zachowanie, bo dzieci grają w piłkę pod blokiem. Wyszukujemy sobie coraz dziwniejszych powodów do awantur, zawzięcie kłócimy się w Internecie, zostawiamy karteczki z komunikatami dla tych, którzy nam podpadli, na działania usługodawców skarżymy się na firmowych profilach na Facebooku. Jak to jest, że mówiąc coraz mniej, mówimy coraz więcej?
Dlaczego obecnie ludzie się o wszystko kłócą? Pixabay/yarecki
Rower niezgody
Moja redakcyjna koleżanka poruszyła wczoraj problem zostawiania rowerów na klatce schodowej. Zdania, klasycznie, były podzielone. W takich dyskusjach zawsze pojawiają się argumenty mniej racjonalne lub też takie stricte związane z przepisami prawa. A ja zastanawiam się często, jakby to było, gdybyśmy przestali zaprzątać sobie głowy takimi małymi sprawami? Potem przychodzi refleksja, że może od takich małych spraw właśnie wszystko się zaczyna?

Bo chyba skądś to się wzięło, prawda? Może zbyt często przymykaliśmy oko na rodzące się społeczne spięcia? Może myśleliśmy, że jakoś to będzie i samo się rozwiąże? Dla mnie to taki sam przykład, jak uciekanie od własnych problemów – nie wiem, jak wytłumaczyć dziecku, dlaczego jego zachowanie mi się nie podoba, to pokrzyczę; nie wiem, jak wyjaśnić partnerowi, że coś mi nie odpowiada w tej relacji, to milczę.


Potem to wszystko wybucha ze zdwojoną siłą. Chyba na tym etapie "związku" jesteśmy. Nagle każdy chce mówić, ale nikt nie chce słuchać. Walczymy z mamą, która karmi piersią, kłócimy się z sąsiadami, denerwujemy się, że dzieci hałasują w restauracji, narzekamy na psy na osiedlu.

Nieraz kończy się na wylewaniu gorzkich żali w sieci, innym razem zgłoszeniem sprawy na policję. I okazuje się, że powyżej wymienione problemy nie są odosobnionym przypadkiem. Wszystkie łączy brak komunikacji i wykazania chęci do porozumienia. Są za to wymiany uszczypliwości, zostawianie nieuprzejmych karteczek, a w skrajnych przypadkach groźby i przemoc. To wynik nudy? Za dobrze nam się żyje, za mało mamy kłopotów, że tak namiętnie rozdrapujemy drobnostki?

Kiedyś to były czasy...
... teraz to nie ma czasów. To oczywiście hasło prześmiewcze, ale nie trudno trafić na głosy, że jeszcze kilka lat temu takie sprzeczki miały inny charakter. Bez wątpienia wpłynął na to internet, a raczej poczucie, które dał ludziom – że są bezkarni, że mogą, że mają prawo, że przecież wolność i swoboda. Co mniej charyzmatycznym jednostkom dał natomiast poczucie pewności siebie – w końcu nie jest to komunikacja bezpośrednia, zapośrednicza ją bezpieczny monitor.

Nieraz mam wrażenie, że globalnie daliśmy sobie prawo do "własnego zdania", które polega na tym, że zawsze "ja mam rację". Takie myślenie rzuciło mi się w oczy, szczególnie gdy rozmawiamy o wolności. W wielu internetowych dyskusjach rozmówcy uważają, że "mam prawo do wyrażania opinii" i "jest wolność, więc mogę". Co ciekawe najczęściej nie zwracają uwagi, że w walce o swoje prawa, absolutnie pomijają prawa innych.

Jakiś czas temu podczas spotkania ze znajomymi zastanowiliśmy się, czy faktycznie jest tak, że jesteśmy coraz mniej uprzejmi. Po wymianie doświadczeń okazało się, że chyba w istocie tak jest, bo to, co na pierwszy rzut oka wydaje się normalnym zachowaniem (ustąpienie miejsca starszej osobie, pomoc przy wniesieniu wózka do tramwaju, przepuszczenie w kolejce), przez wielu odbieranych jest jako cud.

Bałagan mentalny
Gdy kilka dni temu, zamiast zatrzasnąć za sobą drzwi do bloku, poczekałam na kobietę, która do wejścia dopiero się zbliżała, usłyszałam od niej, że "jestem bardzo miła, bo inni tak nie robią" i że mieszka w tym budynku od lat 80., ale takiego bałaganu (chodziło o bałagan dosłowny i mentalny), to nigdy nie było. Podobny komentarz znalazł się pod jednym z naszych artykułów: – Ludziom teraz wszystko przeszkadza. Pamiętam czasy, kiedy na pół piętrze bawiliśmy się w dom, mieliśmy koce, lalki, kubki, talerze, a sąsiedzi uśmiechali się do nas i nic nikt nie mówił".

Pomyślałam, że może przydałaby się nam lekcja milczenia. Tak, mnie również denerwuje wiele rzeczy, z wieloma się nie zgadzam, ale znalazłam sobie sposób na radzenie sobie z sytuacjami, które jeszcze niedawno przyjmowałam bardzo nerwowo. Teraz po prostu nie patrzę, nie mówię, zapominam - oczywiście mam na myśli błahe problemy, rozdmuchiwane do poziomu katastrof międzynarodowych.

Dziecko płaczące w tramwaju? I tak zaraz wysiądę. Rower na korytarzu? Może to awaryjna sytuacja i ktoś po prostu musiał go tam zostawić. Hałasujący sąsiedzi? Pogadam z nimi. Dziecko wyciąga ręce do mojego psa, a mnie to nie odpowiada? Zwracam uwagę rodzicom. Sąsiad nie sprząta po psie? Gdy go widzę na spacerze, przekazuję mu pakiet woreczków na psią kupę.

Uczmy się tego, że nie wszystko jest czarno-białe, sytuacje są różne i wynikają z różnych powodów. Nieraz takich, o których nigdy byśmy nie pomyśleli. Pochodźmy nieraz w butach innych ludzi, by przekonać się, że nie jesteśmy najważniejsi na świecie.