"Zasada pięciu palców" w śląskiej podstawówce. Tak nauczyciele poniżają uczennice

Ewa Bukowiecka-Janik
Ola wybiera strój do szkoły. Chodzi do jednej z podstawówek na Śląsku. Pomieszczenia nie są klimatyzowane, a tego dnia jest męczący upał. Wybiera krótkie spodenki i zwykły t-shirt. Do domu wraca z uwagą w dzienniczku. Powód? Długość spodenek nie zakwalifikowała się w kategorii "przyzwoita". – W szkole, do której chodzi moja córka, nauczyciele mierzą garderobę centymetrem przy całej klasie – mówi mama dziewczynki.
W jednej ze szkół podstawowych na Śląsku nauczyciele mierzą dzieciom spodenki i spódnice. Sprawdzają, czy aby nie za krótkie. fot. mamadu
Gdy Ewelina, mama Oli, opowiada znajomym o doświadczeniach swej córki, ci pytają bez ironii, po co zapisywała dziecko do szkoły katolickiej. Tymczasem szkoła, do której chodzi dziewczynka, jest świecka. Podstawówka jakich wiele. Ewelina nie chce zdradzać numeru szkoły ze względu na dobro dziecka. - I tak ma już dostatecznie przechlapane – komentuje kobieta.

Zasada pięciu palców
Kiedy nauczyciele zauważyli, że uczennice zaczęły wybierać do szkoły bardziej swobodne ubrania, wymyślili klucz, który określa szklony dress code. Jest nim zasada pięciu palców – jeśli spodnie lub spódniczka kończą się na szerokości pięciu palców nad kolanem, jest w porządku. Jeśli wyżej, uczennica dostaje uwagę w dzienniczku. Podobna kara należy się na bluzkę na ramiączkach.


Zasada teoretycznie dotyczy wszystkich uczniów, jednak w praktyce wyłącznie dziewczyn. Chłopcy nawet latem rzadko noszą spodenki krótsze niż do połowy uda.

Najgorsze jest jednak to, że akt mierzenia spódnic i spodenek odbywa się przy całej klasie – bezceremonialnie nauczyciel przykłada dziecku centymetr lub rękę do uda. Do tego dochodzą niewybredne komentarze, że przecież nikt nie chce podziwiać ich golizny. - Dzieci boją się chodzić do szkoły, boją się, że będą gnębione. Moja córka też. Zarobiła już trzy uwagi – mówi Ewelina.

Dress code jest w statucie szkoły
By pomóc pani Ewelinie o opinię na temat publicznego mierzenia sukienek i spodni zapytaliśmy Rzecznika Praw Dziecka oraz Kuratorium Oświaty w Katowicach. Jak się okazało, do kuratorium na razie nie wpłynęły żadne interwencje. "Obowiązki ucznia z uwzględnieniem m.in. obowiązków w zakresie przestrzegania zasad ubierania się uczniów na terenie szkoły lub noszenia na terenie szkoły jednolitego stroju określa się w statucie szkoły. Rodzice powinni zgłosić opisaną sprawę dyrektorowi szkoły w celu wyeliminowania tego rodzaju praktyk", pisze kuratorium.

Co ważne, we wspomnianym przez kuratorium statucie nie ma słowa o mierzeniu. Według szkolnych ustaleń strój ma być "stosowny – nie może odsłaniać brzucha, dekoltu, pleców, górnej części ud. Bluzki lub t-shirty nie mogą zawierać niestosownych nadruków, wulgaryzmów i niczego, co obrażałoby innych". Czyli miary "pięciu palców" nie ma, podobnie, jak zakazu noszenia ubrań na ramiączkach.

W związku z tym rodzice poszkodowanych dzieci mają pełne prawo złożyć skargę nie tylko do dyrektora szkoły, ale również kuratorium.

Co więcej, Rzecznik Praw Dziecka zwrócił uwagę na problem ustalania zasad wpisanych w statucie. Okazuje się, że lepiej byłoby, gdyby powstały one z udziałem dzieci i ich rodziców - "(...) wiadomo bowiem, że dokument wypracowany wspólnie będzie respektowany przez wszystkich, ma to zarazem walor edukacyjny i wychowawczy, uczy odpowiedzialności za podejmowanie decyzji, współpracy w grupie i umożliwia dzieciom i młodzieży zabieranie głosu w sprawach ich dotyczących", rekomenduje Rzecznik.

Mierzenie spódnic ciosem w dziecięcą godność
Zachowanie nauczycieli nie znajduje poparcia w opinii psychologów. – Szkoła straciła status instytucji, do której trzeba ubrać się stosownie, dlatego rozumiem poszukiwanie sposobów na to, by ten utracony status odzyskać. Jednak sytuacja, w której nauczyciel mierzy długość spódniczki czy spodenek konkretnej uczennicy przy całej klasie jest według mnie zbędnym widowiskiem – komentuje Katarzyna Kucewicz.

Zdaniem psycholog lekcja savoir vivre'u w zakresie dress code'u jest niezwykle istotna. Jednak nigdy dobrą metodą wychowawczą nie jest publiczne upokorzenie. – W takich sytuacjach dzieci czują wstyd, zażenowanie. Jest to też pewna forma stygmatyzacji i opresji. Jeśli dyrekcja widzi problem w tym, jak przychodzą ubrane dzieci do szkoły, powinna znaleźć inny sposób, załatwić to dyskretnie, bez narażania uczniów na szkody emocjonalne – mówi Katarzyna Kucewicz.

Ponadto, okazuje się, że pierwsza, druga czy trzecia klasa szkoły podstawowej to zdecydowanie za wcześnie, by oczekiwać, że dzieci cokolwiek zrozumieją na temat tego, co wypada. – Dla ośmiolatki swobodny strój najprawdopodobniej związany jest z upałem. To pogoda jest dla niej sensownym argumentem, nie normy, o których nie ma pojęcia, dlatego ważne jest, by naukę na ten temat przeprowadzić skutecznie i z dobrymi intencjami wobec dziecka. Taka praktyka, jaką stosuje się w opisanej szkole, nie przyniesie w tym przypadku żadnych efektów wychowawczych. Pedagodzy powinni o tym wiedzieć – komentuje psycholog.

Ze stanowiska Rzecznika Praw Dziecka również możemy wnioskować, że nauczyciele ze szkoły na Śląsku nie kierują się dobrem uczniów. "Należy pamiętać, że szkoła jest przestrzenią, w której dzieci powinny się czuć swobodnie i bezpiecznie, a nadmiernie rozbudowane zasady (np. szczegółowe określanie długości ubrań) nie sprzyjają budowaniu pozytywnego klimatu. Jeżeli w statucie są określone regulacje, a uczeń ich nie przestrzega, w pierwszej kolejności zadaniem kadry pedagogicznej powinna być próba zrozumienia zachowania ucznia. To sygnał, by zainteresować się jego sytuacją, zorientować się, czy przypadkiem nie oczekuje pomocy i wsparcia w trudnym procesie dorastania. Z takim uczniem (uczennicą) warto porozmawiać. Zrozumieć jego punkt widzenia i przedstawić ponownie przyczyny, dla których takie, a nie inne uregulowania zawarte są w statucie", pisze Rzecznik.

Co ciekawe, nawet jeśli konkretny rodzaj kary za przewinienie zapisany jest w statucie szkoły, to można ją zastosować tylko, jeśli jest adekwatna "do stopnia szkodliwości zachowania ucznia, a także nie będzie miała charakteru okrutnego, poniżającego lub ośmieszającego".

Rzecznik Praw Dziecka podkreśla również, że "by prawidłowo odnieść się do opisanej sytuacji, należałoby poznać szerzej okoliczności sprawy. Zwykle w takich sytuacjach Rzecznik pozwala drugiej stronie – w tym przypadku dyrektorowi szkoły – wypowiedzieć się i wyjaśnić jej punkt widzenia. Gdyby jednak sytuacja publicznego pomiaru długości spódnic rzeczywiście odbywała się w taki sposób, jak w opisie, to rzeczywiście, takie działanie można by uznać jako poniżające oraz naruszające godność dziecka i wynikające z niej prawa, m.in. prawo do prywatności".
Imiona bohaterek tekstu zostały zmienione.