"Zasada pięciu palców" w śląskiej podstawówce. Tak nauczyciele poniżają uczennice
Ola wybiera strój do szkoły. Chodzi do jednej z podstawówek na Śląsku. Pomieszczenia nie są klimatyzowane, a tego dnia jest męczący upał. Wybiera krótkie spodenki i zwykły t-shirt. Do domu wraca z uwagą w dzienniczku. Powód? Długość spodenek nie zakwalifikowała się w kategorii "przyzwoita". – W szkole, do której chodzi moja córka, nauczyciele mierzą garderobę centymetrem przy całej klasie – mówi mama dziewczynki.
Zasada pięciu palców
Kiedy nauczyciele zauważyli, że uczennice zaczęły wybierać do szkoły bardziej swobodne ubrania, wymyślili klucz, który określa szklony dress code. Jest nim zasada pięciu palców – jeśli spodnie lub spódniczka kończą się na szerokości pięciu palców nad kolanem, jest w porządku. Jeśli wyżej, uczennica dostaje uwagę w dzienniczku. Podobna kara należy się na bluzkę na ramiączkach.
Zasada teoretycznie dotyczy wszystkich uczniów, jednak w praktyce wyłącznie dziewczyn. Chłopcy nawet latem rzadko noszą spodenki krótsze niż do połowy uda.
Najgorsze jest jednak to, że akt mierzenia spódnic i spodenek odbywa się przy całej klasie – bezceremonialnie nauczyciel przykłada dziecku centymetr lub rękę do uda. Do tego dochodzą niewybredne komentarze, że przecież nikt nie chce podziwiać ich golizny. - Dzieci boją się chodzić do szkoły, boją się, że będą gnębione. Moja córka też. Zarobiła już trzy uwagi – mówi Ewelina.
Dress code jest w statucie szkoły
By pomóc pani Ewelinie o opinię na temat publicznego mierzenia sukienek i spodni zapytaliśmy Rzecznika Praw Dziecka oraz Kuratorium Oświaty w Katowicach. Jak się okazało, do kuratorium na razie nie wpłynęły żadne interwencje. "Obowiązki ucznia z uwzględnieniem m.in. obowiązków w zakresie przestrzegania zasad ubierania się uczniów na terenie szkoły lub noszenia na terenie szkoły jednolitego stroju określa się w statucie szkoły. Rodzice powinni zgłosić opisaną sprawę dyrektorowi szkoły w celu wyeliminowania tego rodzaju praktyk", pisze kuratorium.
Co ważne, we wspomnianym przez kuratorium statucie nie ma słowa o mierzeniu. Według szkolnych ustaleń strój ma być "stosowny – nie może odsłaniać brzucha, dekoltu, pleców, górnej części ud. Bluzki lub t-shirty nie mogą zawierać niestosownych nadruków, wulgaryzmów i niczego, co obrażałoby innych". Czyli miary "pięciu palców" nie ma, podobnie, jak zakazu noszenia ubrań na ramiączkach.
W związku z tym rodzice poszkodowanych dzieci mają pełne prawo złożyć skargę nie tylko do dyrektora szkoły, ale również kuratorium.
Co więcej, Rzecznik Praw Dziecka zwrócił uwagę na problem ustalania zasad wpisanych w statucie. Okazuje się, że lepiej byłoby, gdyby powstały one z udziałem dzieci i ich rodziców - "(...) wiadomo bowiem, że dokument wypracowany wspólnie będzie respektowany przez wszystkich, ma to zarazem walor edukacyjny i wychowawczy, uczy odpowiedzialności za podejmowanie decyzji, współpracy w grupie i umożliwia dzieciom i młodzieży zabieranie głosu w sprawach ich dotyczących", rekomenduje Rzecznik.
Mierzenie spódnic ciosem w dziecięcą godność
Zachowanie nauczycieli nie znajduje poparcia w opinii psychologów. – Szkoła straciła status instytucji, do której trzeba ubrać się stosownie, dlatego rozumiem poszukiwanie sposobów na to, by ten utracony status odzyskać. Jednak sytuacja, w której nauczyciel mierzy długość spódniczki czy spodenek konkretnej uczennicy przy całej klasie jest według mnie zbędnym widowiskiem – komentuje Katarzyna Kucewicz.
Zdaniem psycholog lekcja savoir vivre'u w zakresie dress code'u jest niezwykle istotna. Jednak nigdy dobrą metodą wychowawczą nie jest publiczne upokorzenie. – W takich sytuacjach dzieci czują wstyd, zażenowanie. Jest to też pewna forma stygmatyzacji i opresji. Jeśli dyrekcja widzi problem w tym, jak przychodzą ubrane dzieci do szkoły, powinna znaleźć inny sposób, załatwić to dyskretnie, bez narażania uczniów na szkody emocjonalne – mówi Katarzyna Kucewicz.
Ponadto, okazuje się, że pierwsza, druga czy trzecia klasa szkoły podstawowej to zdecydowanie za wcześnie, by oczekiwać, że dzieci cokolwiek zrozumieją na temat tego, co wypada. – Dla ośmiolatki swobodny strój najprawdopodobniej związany jest z upałem. To pogoda jest dla niej sensownym argumentem, nie normy, o których nie ma pojęcia, dlatego ważne jest, by naukę na ten temat przeprowadzić skutecznie i z dobrymi intencjami wobec dziecka. Taka praktyka, jaką stosuje się w opisanej szkole, nie przyniesie w tym przypadku żadnych efektów wychowawczych. Pedagodzy powinni o tym wiedzieć – komentuje psycholog.
Ze stanowiska Rzecznika Praw Dziecka również możemy wnioskować, że nauczyciele ze szkoły na Śląsku nie kierują się dobrem uczniów. "Należy pamiętać, że szkoła jest przestrzenią, w której dzieci powinny się czuć swobodnie i bezpiecznie, a nadmiernie rozbudowane zasady (np. szczegółowe określanie długości ubrań) nie sprzyjają budowaniu pozytywnego klimatu. Jeżeli w statucie są określone regulacje, a uczeń ich nie przestrzega, w pierwszej kolejności zadaniem kadry pedagogicznej powinna być próba zrozumienia zachowania ucznia. To sygnał, by zainteresować się jego sytuacją, zorientować się, czy przypadkiem nie oczekuje pomocy i wsparcia w trudnym procesie dorastania. Z takim uczniem (uczennicą) warto porozmawiać. Zrozumieć jego punkt widzenia i przedstawić ponownie przyczyny, dla których takie, a nie inne uregulowania zawarte są w statucie", pisze Rzecznik.
Co ciekawe, nawet jeśli konkretny rodzaj kary za przewinienie zapisany jest w statucie szkoły, to można ją zastosować tylko, jeśli jest adekwatna "do stopnia szkodliwości zachowania ucznia, a także nie będzie miała charakteru okrutnego, poniżającego lub ośmieszającego".
Rzecznik Praw Dziecka podkreśla również, że "by prawidłowo odnieść się do opisanej sytuacji, należałoby poznać szerzej okoliczności sprawy. Zwykle w takich sytuacjach Rzecznik pozwala drugiej stronie – w tym przypadku dyrektorowi szkoły – wypowiedzieć się i wyjaśnić jej punkt widzenia. Gdyby jednak sytuacja publicznego pomiaru długości spódnic rzeczywiście odbywała się w taki sposób, jak w opisie, to rzeczywiście, takie działanie można by uznać jako poniżające oraz naruszające godność dziecka i wynikające z niej prawa, m.in. prawo do prywatności".
Imiona bohaterek tekstu zostały zmienione.Może cię zainteresować: "Dostałem jedynkę, znaczy jestem do niczego". Jak dzieci rozumieją system oceniania w szkołach?