Niby centrum Warszawy, a jednak rynsztok. Oto jak młodzież "bawi się" na nadwiślańskich bulwarach

Alicja Cembrowska
Nadwiślańskie bulwary to jedno z najpopularniejszych miejsc w Warszawie. Można tu spotkać praktycznie każdego: rodziców z maluchami, młodzież, starszych spacerowiczów, osoby, uprawiające sport, a wieczorami tłumy imprezowiczów. O tym, co ci ostatni po sobie zostawiają, dyskusje toczą się już kilka lat, jednak podczas ostatniej wizyty na bulwarach coś innego zwróciło moją uwagę.
Fot. Franciszek Mazur/Agencja Gazeta
Piątek, ładna pogoda, Wisła!
Przyznam, że właśnie z racji tłumów bulwary nie są moim ulubionym miejscem na wypoczynek w mieście. Najczęściej wybieram mniej oblegane Pole Mokotowskie, jednak tydzień temu zdecydowałam się spędzić piątkowe popołudnie właśnie nad rzeką. Doszłam do wniosku, że o 17:00 najpewniej nie będzie tam jeszcze tak wiele osób, więc przed falą imprezowiczów zdążę się ewakuować i wrócić na spokojniejszą Ochotę.

Trochę się udało, ale tylko trochę... W poszukiwaniu miejsca wraz z przyjaciółką przeszłyśmy bulwar wzdłuż i wrzesz i z delikatnym, na razie, zaskoczeniem doszłyśmy do wniosku, że co najmniej połowa odpoczywających jest niepełnoletnia. Nie było w tym nic dziwnego, młodzież przyszła odpocząć po szkole, godzina młoda, piątek. Rozsiadłyśmy się i fajnie było.


Prawo młodych
Do czasu. Od razu zaznaczę, że absolutnie nie jestem i nie byłam świętoszką. Wiem, że pewien wiek ma swoje prawa, młodzi próbują, wkurzają się na rodziców i chcą wraz z rówieśnikami zrywać zakazane owoce. Większość z nas przez to przeszła i zapewne wielu ma za sobą pierwsze łyczki piwa czy papierosowe buchy jeszcze przed skończeniem 18-stych urodzin. Dlatego fakt, że warszawskie dzieciaki skakały jak oszalałe z butelkami czy odpalały fajki jedna od drugiej, nie było dla mnie szczególnie bulwersujące.

Jest takie hasło, które często słyszymy z ust starszego pokolenia, a obecnie traktowane jest z ironią, raczej prześmiewczo. Chodzi mi o słynne "kiedyś to były czasy", używane w kontekście "tej współczesnej młodzieży". Wiem, wiem, nie jestem w takim wieku, żeby się mądrzyć, bo wbrew pozorom nie dzieli mnie o spotkanej nad Wisłą młodzieży, wiekowa przepaść, ale... Właśnie chyba dlatego byłam aż tak zaskoczona. Ich zachowaniem i swoją reakcją.

Próbować ludzka rzecz...
Po pierwsze dlatego, że to "próbowanie" nie kojarzyło mi się nigdy z czymś publicznym, czymś, czym mogłabym się chwalić. O pewnych rzeczach mówiło się tylko w grupie znajomych, papierosy paliło się "w krzakach", tak, żeby nikt nie widział. Również pod jednym z moich tekstów o dzieciach popalających pod galerią handlową, pojawiło się wiele komentarzy, że "kiedyś to się chociaż kryli". Nie chodzi mi o ocenianie czy krycie, czy działanie jawne jest jawne, a raczej o postawy młodych ludzi. O to, na ile sobie pozwalają, jak bardzo mają gdzieś innych ludzi, jak jeszcze na długo przed spożyciem alkoholu zachowują się jak na najgorszej imprezie świata.

Niestety, najgorzej zachowywały się dziewczęta. Pół-ubrane, pół-rozebrane, wyzywające, wulgarne, krzyczące, przeklinające, całkowicie zdziczałe. Po piętnastej "k***wie" rzuconej przed zakończeniem pierwszego zdania spojrzałyśmy na siebie z przyjaciółką i zamilkłyśmy. W końcu jedna z szalonych imprezowiczek rzuciła, że "idziemy chlać wódę" i dołączyły do kolegów. Wieszając się na sobie nawzajem i na chłopcach i krzycząc w niebogłosy, pozostawiwszy oczywiście po sobie śmieci, zbliżały się do poziomu rynsztoka.

Trochę jednak straszno
O godz. 21:00 tym napięcie zdawało się rosnąć. Głównie chyba dlatego, że co rusz, ktoś z ekipy musiał się wykruszyć ("k***a, starzy mają ścisk dupy!"), wrócić do domu o 22:00. Inni dzielili się radami, by na przyszłość mówić im, że "idą na noc do koleżanki". Wiem, że w podobnym tekście trudno całkowicie nie zgodzić się z zarzutem generalizacji. Jasne, wiem, że nie wszyscy się tak zachowują. Nie da się jednak ukryć, że obserwowałam nie trzy osoby czy jedną grupkę. Przeszłam bulwar, popatrzyłam na reakcje dorosłych (najczęściej mina wyrażająca zażenowanie i bezsilność), podsłuchałam młodych. Co kilka metrów zbierała się młodzież modnie ubrana (lub modnie wpół rozebrana) z alkoholem, papierosami, przenośnymi głośniczkami.

Szczurowaci chłopcy, co to dopiero niedługo dowiedzą się, co to jest zarost, dziewczynki stylizujące się na "studentki", wrzask, przechodzący w jakiś rodzaj paniki, jakby sprawdzali, kto wydrze się głośniej, na kogo zwróci się więcej par oczu. Nie zauważali, że te, które się zwracały w ich stronę, były raczej spojrzeniami negatywnymi. Nie reagowała również policja. Zatem bulwary są dobrym miejscem do takich obserwacji. Do klubów nie wpuszczane są osoby poniżej 18. roku życia, nad Wisłą nikt im wieku nie sprawdzi. Mogą robić, co chcą.

Dlaczego jednak zaskoczyła mnie moja reakcja? Bo nie byłam w stanie zareagować, nie wiedziałam jak, a wręcz, pomimo tego, że raczej nie jestem strachliwa, czułam niepokój. Z drugiej strony było mi jakoś żal tych dzieciaków, bo może to jest jakiś ich sposób na odreagowanie, zwrócenie na siebie uwagi rodziców? Właśnie, rodziców. Może przed kolejnym weekendem pogadajcie ze swoimi pociechami, że takie zachowanie wcale nie jest fajne, postarajcie się zrozumieć jego powody, bo zakazywanie wyjść i spotkań towarzyskich na pewno nie jest rozwiązaniem. Tylko, na litość, niech one nie będę poniżej poziomu morza!