Tych produktów dziecku nie powinni sprzedać. Uważaj, to nie tylko papierosy i alkohol
Sezon na obozy i wycieczki szkolne trwa w najlepsze. W takich okolicznościach zawsze przychodzi moment wręczania dzieciom kieszonkowego. Z jednej strony nasze pociechy muszą uczyć się samodzielności i gospodarowania gotówką, z drugiej zaś mamy prawo obawiać się, że źle wydane pieniądze odbiją się na ich bezpieczeństwie. Tymczasem prawo dość jasno definiuje, czego nie można sprzedawać dzieciom. Okazuje się, że lista jest naprawdę długa.
Jeśli małolatowi zdarzy się kupić coś kosztownego, co nie jest produktem pierwszej potrzeby, a rodzice nie będą z tego faktu zadowoleni, sklep ma obowiązek przyjąć towar z powrotem. Niestety do tego potrzebny jest paragon. Pocieszenie – jeśli już nim dysponujecie, sprzedawca nie ma prawa wam odmówić, nawet jeśli przy kasie widnieje informacja o braku możliwości zwrotu towaru. W świetle przepisów transakcja ta jest nieważna.
Po 13. urodzinach sytuacja niewiele się zmienia – z całkowitego braku zdolności do czynności prawnych dziecko przechodzi w status "ograniczonej możliwości". Nastolatków nadal obowiązuje reguła zakupów "drobnych i codziennych", jednak nie da się ukryć, że potrzeby starszych dzieci są zupełnie inne.
Na szczęście przepisy regulują możliwość nabywania przez nastolatków niektórych produktów, m. in. leków oraz gier komputerowych. Od 1 lipca 2015 roku farmaceuta może sprzedać nieletniemu tylko jedno opakowanie leków bez recepty, które zawierają substancje psychoaktywne. Co więcej, ma prawo odmówić jeśli uzna, że kupujący nie ma 18 lat, a lek może być wykorzystywany do celów pozamedycznych.
Z grami komputerowymi nie jest tak różowo, jednak rozsądni sprzedawcy sugerują się poznaczeniem PEGI. Jeśli przeznaczenie wiekowe gry jest wyższe niż wiek kupującego, mają pełne prawo odmówić sprzedaży.
Wnioski? Dziecko na zakupach ma możliwość zaszaleć tylko w sieci, lub miejscach, w których sprzedawcy nie dbają o przestrzeganie przepisów. To powinno uspokoić rodziców, którzy wysyłają dzieci z pełnymi portfelami np. na kolonie. Jednak jeśli uczymy dziecko samodzielności poprzez wysyłanie go do marketu z listą zakupów, możemy spodziewać się, że nasza pociecha nie przyniesie wszystkiego, o co poprosimy. Trudno powiedzieć jak zareaguje sprzedawca na młodocianego klienta, który przy kasie stoi np. ze środkami do prania czy półkilogramową paczką kawy.
Źródło: dziennikzachodni.plMoże cię zainteresować: Policzyli, ile kosztuje wychowanie dzieci. Matki oburzone: "chyba nigdy nie kupowali pieluch"