Prawda o szkolnych konkursach budzi niesmak. Matka opisała jeden z nich i zaczęła się dyskusja

Ewa Podleśna-Ślusarczyk
"Proszę wykonać kartkę świąteczną". "Ogłaszam konkurs na najpiękniejszego baranka, metoda dowolna". "Zrób ozdoby świąteczne na kiermasz" – takich ogłoszeń w szkołach i przedszkolach mnóstwo. Każda okazja jest dobra, by zaktywizować dzieci do twórczej pracy. Tyle że prawda o szkolnych konkursach jest zupełnie inna.
Konkursy plastyczne w szkołach. Dla dzieci czy dla rodziców? Fot. Maciej Stanik
W typowej rodzinie?
– Mamo, chcę wziąć udział w konkursie –gdy rodzic słyszy takie zdanie z ust dziecka, od razu zapala mu się czerwona lampka. Ile to będzie wymagało od niego pracy i zaangażowania? Trzeba kupić jakieś materiały plastyczne, wymyślić koncepcję, a w ostatecznym rozrachunku pomóc dziecku, tudzież wykonać za nie pracę, bo przecież wstyd będzie się z takim bohomazem pokazać w szkole.

Rodzice przejmują inicjatywę, dziecko znudzone powoli wycofuje się do zabawy, a dorośli w ferworze doskonalenia projektu szkolnego kończą go do późnych godzin wieczornych. Potem jeszcze robią dziecku awanturę, pt.: Ostatni raz nas wkopałeś/aś w taką pracę, sam nic nie zrobiłeś. Potem z dumą zanoszą swoje dzieło (nie dziecka) do szkoły i stawiają wśród innych, dość podobnych, wykonanych także przez innych rodziców. I tylko z rozbawieniem obserwują kilka dziwnie wyglądających i bez wyraźnej koncepcji projektów, które widać wykonane ręką dziecka budzą litość i obawę, że jego rodzice to jakaś patologia, skoro nie znaleźli czasu, żeby pomóc dziecku.


Może was to dziwi, śmieszy, przeraża. Może wydaje wam się to naciągane i nierealne, a może wręcz przeciwnie, macie dokładnie takie samo zdanie na ten temat. A może jesteście w grupie tych perfekcyjnych rodziców, którzy z konkursu dla dzieci robią wyścigi dla dorosłych? Tego jednak nikt głośno nie przyzna.

"To matki matkom zgotowały ten los"
O tym właśnie napisała jedna z mam, głęboko rozczarowana postawą innych rodziców udających, że ich dzieci są genialne, albo idących na łatwiznę poprzez kupowanie wytworów wyobraźni ich latorośli w sklepach, kwiaciarniach i drogeriach.

Tekst poniższy został udostępniony w mediach społecznościowych za zgodą autorki, która chciała pozostać anonimowa.

„To matki matkom zgotowały ten los.

Kiedy na drzwiach przedszkola zawisł kawałek bristolu z wypisaną nań informacją, że do 16.03 dzieci mogą składać kartki wielkanocne na KONKURS, któren to rozstrzygnięty będzie w poniedziałkowy poranek, przyjęłam to ze spokojem. Jestem wszak matką- weteranką, przeżyłam przygotowania moich latorośli do niezliczonych odmian współzawodnictwa w świecie krasnali. Najbardziej hardkorowy był konkurs piosenki dziecięcej, gdy nagle okazało się, że tylko Małgośka śpiewała puszka-okruszka, reszta rodziców uznała bowiem, że „miłość miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem, nanana” jest równie niewinna, jak dziewica Orleańska i opowiada o wyjeździe na ferie z rodziną, a „ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie” to współczesna historia miłości Dziadka do Orzechów i baletnicy. Także ten. Kartka świąteczna.

W sobotę wyjęłam z tajnej skrytki, jaką posiada każdy rodzic dzieci w wieku 5 wzwyż (w której to skrytce jest zazwyczaj wszystko, tylko, klasycznie, nie to, co o 22 dziecko przekazuje, że potrzebne jest na jutro) wszelkiej maści arkusze pianek, filców, tekturek, piórek, rurek i innych przydasiów, posadziłam młodzież przy stole i zakrzyknęłam- róbta co chceta, byle zawierało jajko, kurczaka bądź inny element skojarzeniowy.

Radosna TFUrczość pięciolatki wyewoluowała w baranka, któremu z dupy wystają żonkile w fazie kwitnięcia. Podpisałyśmy dzieło inicjałem i zaniosłyśmy do przedszkola, gdzie powitały nas między innymi:
- naturalnej wielkości baranek zrobiony metodą quilingu, podpisany: Jaś, 4 lata, grupa Gwiazdek,
- ręcznie pleciony kosz wiklinowy 2 d z pełnym wyposażeniem wyszytym włóczką Zuzia, 5 lat, Słoneczka,
- wydzierganą szydełkiem białą serwetkę z zadziornie różowym napisem „Alleluja”- Kasia, Planetki, lat 3.
No kurfa.

Ja, oczywiście, nie odmawiam dzieciom talentu. Może rodzice powyższych progenitur zamiast gryzaków oswajali dziecięcia swe ze sztuką, rękodzielnictwem, eko-modą. Może zamiast wierszy Tuwima czytano takim brzdącom do poduszki dzieła klasyków greckich w oryginale. PRZYPUSZCZAM, ŻE WĄTPIĘ. Tym bardziej że w szatni kiblujemy koło wspomnianej Zuzi, stąd wiem, że blondwłosy ten aniołek ma problem z założeniem kapci na prawidłową stopę i mimo że ma tylko dwie opcje, jest w stanie pomylić się pięć razy.

Matki. Pozwólcie dzieciom tworzyć baranki z żonkilami w dupie, kurczaczki w osranych skorupkach, zające z jednym oczkiem bardziej. Nie bądźcie jak mama Jasia, Zuzi, Kasi. Nie twórzcie klik Matek Współzawodniczących, Matek Cierpiętniczych, Matek Odpięciulatniewypiłamciepłejkawy. Matki, dajcie Matkom żyć!”.
Trzeba przyznać, że dużo w tych słowach prawdy. Rodzice, przejmując inicjatywę w takich konkursach, pozbawiają dzieci: motywacji, kreatywnego myślenia, odpowiedzialności za podjęte działania, pracowitości, a przede wszystkim najważniejszego: dobrej zabawy.

Biorąc pod uwagę ilość lajków i komentarzy pod tym tekstem, śmiało można wnioskować, że opisany problem nie dotyczy jednostkowych rodziców i kilku szkół. To prawda o tym, co dzieje się w każdej szkole. A jakie jest wasze zdanie na ten temat? Czy konkursy szkolne w szkołach waszych dzieci wyglądają podobnie?