Dramat w sulechowskim szpitalu. Urodziła chore dziecko, bo lekarz ją zignorował

Hanna Szczesiak
Gdyby lekarze posłuchali matki i zaufali jej intuicji, Sara urodziłaby się zdrowa? Ordynator oddziału twierdzi, że "gdzieś coś umknęło". Sprawę bada prokuratura.
Gdyby lekarze ze szpitala w Sulechowie posłuchali matki, Sara urodziłaby się zdrowa? Prawo autorskie: rafaelbenari / 123RF Zdjęcie Seryjne
Gdyby nie błąd, Sara byłaby zdrowa?
Gdy cztery dni przed planowanym terminem porodu pani Diana Żeleźnik przestała czuć ruchy dziecka, od razu skontaktowała się z położną ze szpitala w Sulechowie. Tłumaczyła, że z córką dzieje się coś niedobrego. Badanie KTG wykazało podwyższone tętno płodu – 180 uderzeń na minutę, choć prawidłowe tętno mieści się pomiędzy 90 a 140 uderzeń. Mimo to nie przeprowadzono cesarskiego cięcia i nie monitorowano stan płodu. – Zapytałam, dlaczego tętno jest tak wysokie. Lekarz uspokoił mnie. Powiedział, że może dziecko wyczuwa mój stres. Nie podjęto decyzji o podłączeniu do KTG na stałe – relacjonuje pani Diana. Dodaje, że wielokrotnie pytała, czy jej dziecku nic nie zagraża.


Sara urodziła się w stanie krytycznym. Dostała tylko 3 punkty w skali Apgar i wymagała podłączenia do respiratora. Obecnie dziewczynka nie widzi, nie słyszy, nie reaguje na bodźce, doszło do głębokiego i nieodwracalnego niedotlenienia mózgu. Rodzice opiekują się nią w hospicjum domowym.

Pani Diana ma dwoje dzieci z poprzedniego związku. Wychowuje je z Adamem Matyjaszczykiem. Sara jest ich pierwszym wspólnym dzieckiem. – Moim największym marzeniem życia było właśnie mieć córeczkę. Być tatą, być tym bohaterem, być tym konikiem, samolotem, czytanką, przebieranką. Teraz jesteśmy w czarnej dziurze. Mamy tylko walkę, ciągle patrzymy, czy córka oddycha, jak oddycha. To nie tak miało wyglądać – mówi pan Adam. – To, jak wygląda nasze życie, to jest koszmar. Jak uda nam się usunąć na godzinę, to we śnie też są koszmary. To nie jest życie – dodaje pani Diana.

Sprawa trafiła do prokuratury
Reporterzy Uwagi! pokazali dokumentację medyczną lekarzowi Ryszardowi Frankowiczowi, położnikowi z wieloletnim doświadczeniem. Dr Frankowicz nie ma wątpliwości, że lekarz dyżurujący powinien przeprowadzić cesarskie cięcie. Zaburzenia wykryto ok. godziny 19, potwierdziło to kolejne badanie wykonane kilka godzin później. – Mimo to nie zdecydowano się na rozwiązanie ciąży – mówi dr Frankowicz. Ordynator szpitala w Sulechowie twierdzi, że „gdzieś coś umknęło albo lekarz czegoś nie zauważył” i nie chce rozmawiać o sprawie przed kamerami.

Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Świebodzinie. Nawet jeśli dojdzie do procesu i rodzina go wygra, nie odzyska dawnego życia. – Być może dojdzie do procesu, być może zostanie zapłacone jakieś zadośćuczynienie. Ale ja się pytam dalej, jaki jest los tej rodziny? – pyta dr Ryszard Frankowicz. – To jest praca w domu, gdzie jest oddział intensywnej terapii. To są niewyobrażalne kilogramy potu, krzywdy i łez, których mogło nie być, gdyby zachowano zasady klasycznego położnictwa – dodaje.
Źródło: x-news.pl