„Nie mam za co żyć, jeśli zapłacicie 10 tysięcy, dziecko będzie wasze". Handel dziećmi w Polsce już nie dziwi

Katarzyna Troszczyńska
Informacja na portalu internetowym: „Z powodu bardzo złej sytuacji finansowej w naszym związku, i w niedługim czasie rozwodu z moją żoną (…), nie jesteśmy w stanie wychowywać już drugiego naszego dziecka, możemy się dogadać. Malwinka ma w tej chwili 4 miesiące. (…) Cena 5 tysięcy. Podpisano: Arek 37.
Fot. 123RF
Ogłoszenie umieścił Głogowski Portal Informacyjny. Internauci zgłosili sprawę na policję. Ogłoszenie zdjęto. Kilka dni później informacje podało TVN 24.

Wiadomości czyta Karolina M., mama 5 – letniej, adoptowanej Poli.
– Pięć lat temu znalazła w internecie wpis zdesperowanej studentki. „Jestem w 9 tygodniu ciąży. Nie chcę mieć tego dziecka, ale nie chcę też usunąć. Oddam je kochającej parze". Karolina napisała pod wskazany adres, spotkała się ze studentką „Nie mam za co żyć, jeśli zapłacicie 10 tysięcy, dziecko będzie wasze" usłyszała.

– Ludzie się bulwersują, obrażają. Ale co to znaczy handel dziećmi? Słyszałaś o sprawie z Białegostoku? Para została oskarżona o to, że wspierała finansowo kobietę, która chciała im oddać dziecko. Zostali uniewinnieni, bo handel dziećmi to jedno, drugie to miłość. Miałam za sobą 11 lat starań o ciążę, badania w najlepszych klinikach, kilka nieudanych prób in vitro. Przeszliśmy z mężem szkolenia w ośrodku adopcyjnym, potem przez rok czekaliśmy na telefon. Wtedy znalazłam to ogłoszenie. „Może jej zapłacimy? To tyle co in vitro" zdesperowana pytałam męża. „Zwariowałaś!? Nie ma mowy" odpowiedział.
Fot. Pixabay/beeki / CC0 Public Domain
Justyna K., mama 3 – letniego, adoptowanego Miłosza.
Dwa lata temu udzielała wywiadu w jednym z kobiecych magazynów. – Znałam biologiczną matkę mojego syna, to ona zgłosiła się do mnie, że chce oddać dziecko, zaprzyjaźniłam się z nią, opiekowałam. W ostatnim okresie ciąży mieszkała ze mną i z mężem. Ale nigdy w życiu nie daliśmy jej żadnych pieniędzy. Gdy mówisz o informacji o sprzedaży dziecka, dostaję dygotu. Zacznie się kolejna dyskusja o adopcji ze wskazaniem. Kolejne próby obostrzeń, których chce Rzecznik Praw Dziecka.


Tak, dostawałam maile od dziewczyn i młodych kobiet, które chciały mi „sprzedać" dziecko. My, kobiety niepłodne, piszemy o tym na internetowych forach. Żalimy się, walczymy, dzielimy bólem. Łatwo nas odnaleźć. Zawsze odmawiałam. Adopcja ze wskazaniem nie ma nic wspólnego z handlem dziećmi. To sytuacja, w której matka dziecka wybiera rodziców dla swojego dziecka. Sama. Nie czerpie z tego korzyści majątkowych. Od 1 stycznia 2012 zmieniono przepisy. Żeby przeprowadzić adopcję ze wskazaniem trzeba mieć kwalifikacje z Ośrodka Adopcyjnego. Każdą taką adopcję orzeka sąd.

Karolina (ona adoptowała dziecko zanim weszła z życie nowa ustawa) pisze: „Zajrzyj na forum adopcjazewskazaniem.pl Potem porozmawiamy.

Wchodzę. Pierwsze przeczytane ogłoszenie:

„Jestem zdrową studentką prawa, nie piję, nie palę, zdrowo się odżywiam. Szukam najlepszych pod słońcem rodziców dla mojego malucha". Pod spodem kilka odpowiedzi. „Bezskutecznie staramy się o dziecko, proszę o info… ". Niespełna trzy tygodnie później – na kolejną prośbę od „nowych" rodziców – autorka odpisuje: „Już nieaktualne. Znalazłam".

Takich ogłoszeń jest kilkaset. Twórczyni tego forum, nazwijmy ja Kalina, kilka lat temu założyła fundację „Moja mama". Podany numer telefonu na stronie jest nieaktualny, mail nie działa. Na Facebooku nikt nie odpowiada. Znajoma dziennikarka: – Wiesz, ile ona miała problemów przez to co robi? Została oskarżana o handel dziećmi. Chociaż to nieprawda. Zawsze odmawiała pomocy rodzicom, którzy chcieli płacić, czy matkom, które żądały pieniędzy. Bezinteresownie pomagała młodym dziewczynom znaleźć rodziców dla ich dziecka.

Sama kiedyś – z powodu ciężkiej choroby– „oddała" córkę „nowej rodzinie". W ośrodku adopcyjnym spytała: . „Pomożecie mi znaleźć rodziców dla mojej córki?". Potraktowano ja jak handlarkę żywym towarem. Pisała na forum niepłodności. „Oddam do adopcji zdrową dziewczynkę". Ludzie obawiali się, że AZW (adopcja ze wskazaniem) jest nielegalna. Ale prawo nie zabrania biologicznej matce szukać nowej mamy na własną rękę.

W końcu Kalina z mężem, chyba jako pierwsi w Polsce, wystąpili o adopcję ze wskazaniem. Był 2003 rok. Niedługo później założyła swoją fundację – po to, by pomagać innym matkom.
Na jej stronie jest dział: „oddam, przyjmę"– miejsce kontaktów kobiet w ciąży i przyszłych rodziców. Są wzory wniosków do sądu. Grupa wsparcia. Matki biologiczne trzymają się razem – to dla nich ważne, bo wciąż są stygmatyzowane przez przez społeczeństwo.
Ze strony Fundacji Moja Mama:

„Inspiracją powstania fundacji był ogrom tragedii dzieci, którym nie dano szansy życia, bądź zmiany losu, takim jak: Szymek z Cieszyna, Gabryś z Morąga, Madzia z Sosnowca czy głośna sprawa dzieci z Hipolitowa".

Karolina w mailu: „Lepiej, żeby dzieci były bite, umierały czy żeby trafiały do ludzi, którzy ich pragną?"

Karolina

– Mam Polę dzięki Kalinie. Zgłosiła się do mnie dziewczyna, dziewiętnastolatka, zresztą połowa matek biologicznych to nastolatki, dużo jest też kobiet w trudnej sytuacji materialnej, czy takich, które mają już kilkoro dzieci. Biologiczna mama Poli miała na imię Marysia. Poznałyśmy się na forum. Pisałyśmy do siebie trzy miesiące.

„A jak się czujesz? Prześlesz mi wyniki badania USG? Czujesz ruchy?". Ona do nas: „Jak byście dali jej na imię?".

Pierwsze spotkanie. W parku. Kolejne, w domu. Marysia: „Nie mogę urodzić tego dziecka, gdy chłopak dowiedział się o ciąży, rzucił mnie, rodzice mnie nienawidzą, nic nie będę potrafiła mu dać. Ale mogę jedno: chcę wiedzieć komu je oddam, nie pozwolę na pogotowie opiekuńcze. Kocham, jak umiem."

Kolejne spotkania. „Jeśli zmienisz zdanie, oddam Ci Polę" mówię.

Potem sąd rodzinny. „Jak znalazła pani rodziców adopcyjnych?" sędzia przepytuje Marysię. „Dlaczego nie oddała pani dziecka do ośrodka adopcyjnego?" „Bo chciałam znać ludzi, którzy pokochają moją córkę" odpowiada Marysia. Sędzia przychyla się do wniosku Marysi, Karoliny i jej męża. Choć zadaje pytania: Czy płacili państwo? Czy był pośrednik?

Justyna

– Byłam ciężko chora na nowotwór, wiedziałam, że nie będę mieć dzieci. W 2011 roku dowiedziałam się, że jestem wyleczona, będę żyć. Walczyliśmy z mężem o adopcję, działałam charytatywnie. Biologiczna matka Miłosza napisała: „Jestem w ciężkiej sytuacji, nie chcę dziecka, co mam zrobić?". Byłam przekonana, ze adoptuję przez ośrodek adopcyjny. To było ileś spotkań, długich rozmów, jej i mojego płaczu. W końcu decyzja. Do szpitala trafiliśmy w trójkę, mamie Miłosza odkleiło się łożysko. Kilka godzin nerwów, gryzienia palców, walki o życie. „Jesteś pewna?" pytałam. „Wiesz, że zawsze możesz zmienić zdanie". „Jestem pewna" odpowiadała ona. Miesiąc, dwa po urodzeniu Miłosza pisałam: „Jedno twoje słowo wystarczy". „Nie" odpisywała. Miałyśmy kontakt, właściwie do stycznia tego roku, wymieniłyśmy się życzeniami. „Przyjadę na urodziny Miłosza" obiecała. Nie przyjechała. Nie odpisywała na maile i SMS-y.

Dlaczego adopcja ze wskazaniem, a nie normalna adopcja? – pytam.

Karolina

- Bo dla dziecka nie ma lepszej formy adopcji, znam mamę mojego syna, bo mój syn nie cierpiał, nie czekał, jest zdrowy. Ośrodki adopcyjne nie pomagają rodzicom. Ilu ludzi czeka na adopcję? Małe dzieci trafiają do ośrodków opiekuńczych, rodzin zastępczych, takie są te cholerne procedury. Poczytaj na „naszym bocianie". A ile jest przypadków, ze dzieci trafiają do rodziców z nieuregulowaną sytuacją rodzinną, o czym rodzice dowiadują się nagle?! Jak często dowiadują się o upośledzeniach, o których w ośrodku adopcyjnym nikt im nie powiedział? Wiesz, ile znam takich przypadków? I okej, w adopcji ze wskazaniem, też znajdują się ludzie, którzy chcą postępować nieuczciwie. A myślisz, że w drugą stronę to nie działa? Znam mężczyznę. Zostawił żonę, pozbawiono go praw rodzicielskich i z drugą kobietą dostali dziecko. Przeszli wszystkie kursy. Wiesz dlaczego? Bo był dobrym znajomym kierownika ośrodka adopcyjnego.
Ze strony Rzecznika Praw Dziecka (list do Ministra Pracy i Polityki Społecznej):

… Z dniem 18 stycznia 2013 roku Komisja opracowała projekt nowego rozwiązania prawnego, którego celem byłoby uregulowanie „adopcji ze wskazaniem". Celem zmian przepisów jest uszczelnienie procesu adopcyjnego, a w konsekwencji ograniczenia tzw. podziemia adopcyjnego w Polsce (…) Powyższa propozycja przede wszystkim precyzyjnie definiuje dotychczas nieuregulowaną prawnie „adopcję ze wskazaniem" ograniczając dokonywane przez rodzica „wskazanie" do grona osób spokrewnionych i spowinowaconych z dzieckiem…

Magdalena Kruk, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci w Warszawie pisze:
– Ośrodki adopcyjne nie wspierają adopcji ze wskazaniem, ponieważ zgodnie z prawem każde dziecko powinno być zgłoszone do ośrodka, aby mogło być powierzone parze przeszkolonej do bycia rodziną adopcyjną. W polskim prawie adopcja ze wskazaniem nie funkcjonuje - jest to termin potoczny, nie z Kodeksu Rodzinnego, gdyż przysposobienie zgodnie z prawem nie jest jawne, również w celu ochrony wszystkich uczestniczących w nim stron. W toku szkolenia poznajemy parę, jej słabe i mocne strony, obawy odnośnie adopcji i wychowywania dziecka w ogóle.

Pracujemy również z rodziną biologiczną, dajemy jej wsparcie, rozmawiamy o jej sytuacji i możliwości wychowywania dziecka, a jeśli po 6 tygodniach od jego urodzenia nadal podtrzymuje ona swoją decyzję, wówczas towarzyszymy jej w sądzie. Obie strony przechodzą przez proces - rodzice adopcyjni przygotowują się do nowej funkcji, matka ma możliwość zobaczenia, jak funkcjonuje bez dziecka, zanim podejmie ostateczną decyzję. Z naszych doświadczeń wynika niestety, że nie wszyscy rodzice, którzy decydują się na adopcję ze wskazaniem mają ukończone szkolenie i kwalifikację ośrodka, często nie spełniają kryteria formalne, aby zgodnie z prawem adoptować dziecko (są np. osobami karanymi, w starszym wieku). Co roku kilka tysięcy par adoptuje dzieci zgodnie z prawem za pośrednictwem ośrodków - co więc naprawdę powoduje, że niektórzy decydują się wejść w ryzykowną i niejednokrotnie niepewną sytuację?

P.S Justyna wysyła SMS: „To nieprawda. Od 1 stycznia 2012 zmieniono przepisy, napisz o tym koniecznie. Żeby przeprowadzić AZW trzeba mieć kwalifikacje ośrodka adopcyjnego. Można składać do sądu wniosek bez tych kwalifikacji, ale sąd i tak skieruje do ośrodka adopcyjnego. A wtedy jest problem, bo OA traktują AZW jak zamach na swoje kompetencje. Stąd wniosek o ograniczenia AZW do grona osób spokrewnionych, podpierany rzekomo masową skalą adopcji z pominięciem Ośrodków Adopcyjnych. A odpowiedz mi, skoro konieczne jest uzyskanie kwalifikacji z OA to jakie pominięcie? O co w tym chodzi?

My skończyliśmy wszystkie kursy, dzięki adopcji ze wskazaniem mamy cudownego syna, który od początku rozwija się zdrowo. Niech ci wszyscy ludzie zastanowią się co robią. I co mówią. Bo ja mam ciary. Pozwolicie nam ludzie nie czekać miesiącami na dziecko z ośrodka adopcyjnego tylko – zgodnie z prawem– korzystać z adopcji ze wskazaniem?!