Święta minęły, choinka jeszcze stoi, a ja chodzę po domu i patrzę na te wszystkie prezenty porozrzucane po kątach. I szczerze? Jest mi zwyczajnie przykro. Tyle planowania, tyle wydanych pieniędzy, tyle zastanawiania się, czy to będzie "to", a efekt taki, że po dwóch dniach wszystko leży zapomniane. To chyba moment, żeby zmienić coś za rok.

REKLAMA

Mam dwójkę dzieci, 6 i 9 lat. Przed świętami oczywiście listy do Mikołaja, rozmowy, podpytywanie, co by chciały. Starałam się naprawdę – nie brałam przypadkowych rzeczy. Klocki, gra planszowa "dla całej rodziny", książki, zestaw kreatywny, o którym córka mówiła jeszcze w listopadzie. Nawet mąż mówił, że przesadzam, że za dużo tego wszystkiego. A ja myślałam: święta są raz w roku, niech mają radość. Ja w ich wieku marzyłam o takiej niespodziance.

No i była radość. Przez chwilę. Rozpakowywanie, piski, zdjęcia, zachwyt… dokładnie do wieczora. Następnego dnia już tylko pytania, kiedy mogą wrócić do tabletów. Planszówka rozegrana raz, klocki rozsypane i tyle. Zestaw kreatywny zaczęty w połowie, bo "nudne". Książki nawet nieotwarte.

Najbardziej zabolało mnie to, że próbowałam zaproponować wspólne granie czy czytanie, ale dzieci nie były zainteresowane. Pomyślałam sobie, że jako mała dziewczynka marzyłam, żeby rodzice znaleźli dla mnie czas i pobawili się ze mną, zamiast mówić mi, żebym "zajęła się sobą i nie przeszkadzało".

I wtedy coś we mnie pękło. Bo staram się być swoją najlepszą wersją, a dzieci... nie wiedzą, co mają. Nie doceniają nic ze swojej codzienności.

Siedzę teraz i myślę, czy to ja popełniłam błąd. Może dawaliśmy im za dużo, może wszystko przychodzi im za łatwo, może dzieci są już tak przyzwyczajone do nadmiaru, że nic ich nie cieszy dłużej niż pięć minut.

A może to po prostu takie czasy. Ale jedno wiem na pewno – za rok nie kupuję niczego "na zapas", niczego tylko dlatego, że są święta. Albo jeden, przemyślany prezent, albo wcale. Bo nie chcę kolejny raz czuć tego rozczarowania i poczucia, że moje starania nie mają żadnego znaczenia.

Czytaj także: