
Rodzice pracujący na etacie są uzależnieni od godzin pracy przedszkoli i szkół. Brak synchronizacji między rynkiem pracy a systemem opieki nad dziećmi sprawia, że codzienność wielu rodzin to logistyka na granicy wytrzymałości. W praktyce to rodzice muszą dopasować się do systemu, a nie odwrotnie.
Rodzice są na łasce i niełasce placówek swoich dzieci
Rodzice, którzy dziś wychowują dzieci, mają znacznie trudniej niż pokolenie ich ojców i matek. Jeszcze 30 lat temu większość rodzin mieszkała w domach wielopokoleniowych lub bardzo blisko siebie. Rodzice mogli liczyć na pomoc dziadków, cioć czy starszego rodzeństwa. Kilkulatki z przedszkola odbierali bliscy krewni i nikogo to nie dziwiło.
Dziś wielu rodziców żyje z dala od rodziny i musi radzić sobie niemal wyłącznie na własną rękę. W praktyce jedynym realnym wsparciem są żłobki, przedszkola i szkolne świetlice. Problem w tym, że placówki te funkcjonują w zupełnie innych godzinach niż praca większości rodziców. Niedawno trafiłam na wpis na Threads, który dobrze obrazuje tę sytuację:
"Taka mała rzecz, a robi różnicę: większość moich koleżanek i osób w moim otoczeniu wychodzi do pracy przed 8, wraca po 18. Przedszkola w okolicy są czynne do 16. Pracodawcy nie chcą codziennie zwalniać o dwie godziny wcześniej" – napisała użytkowniczka @annafromwarsaw.
Kobieta zwróciła uwagę, że problemem w Polsce nie jest sama niska dzietność, lecz sposób, w jaki państwo próbuje z nią walczyć. Młodym ludziom oferuje się kolejne świadczenia finansowe, ale nikt nie myśli systemowo o dostępności mieszkań dla młodych rodzin. Nie bierze się też pod uwagę faktu, że w wielu miejscach brakuje publicznych żłobków, a jeśli już są, to pracują w godzinach zupełnie nieprzystających do trybu pracy rodziców.
W komentarzach pod postem ktoś zauważył, że kluczowym problemem jest brak synchronizacji. "Obcokrajowcy przyjeżdżający do Polski często są w szoku, widząc, że czas pracy szkół i przedszkoli nie jest zsynchronizowany z czasem pracy rodziców. Pytają mnie wtedy, jak rodzice mają to ogarniać, a ja nie wiem, co im odpowiedzieć" – napisała jedna z komentujących.
Rodzice muszą "grać kartami, które mają"
Ktoś inny zwrócił uwagę, że rodzice pracujący na etacie mają do dyspozycji 26 dni urlopu w roku, podczas gdy dni wolnych od zajęć w szkołach i przedszkolach jest znacznie więcej. Nawet przy zaangażowaniu obojga rodziców nie da się pokryć wszystkich przerw urlopem, jeśli rodzina chciałaby jeszcze wspólnie wyjechać na wakacje.
Efekt jest taki, że we współczesnych realiach rodzice znów muszą korzystać z pomocy innych – podobnie jak kiedyś. Różnica polega na tym, że dziś rzadko są to bliscy krewni. Zamiast tego opieramy się na tzw. wiosce: przyjaciołach, sąsiadach i rodzicach kolegów naszych dzieci.
Jednego dnia prosimy przyjaciółkę, by odebrała nasze dziecko z przedszkola, innego – to my zabieramy kolegę syna do siebie, żeby jego mama mogła spokojnie wrócić z pracy. To nie jest jednak rozwiązanie systemowe, a jedynie tymczasowe radzenie sobie z problemem.
Dopóki godziny pracy placówek opiekuńczych nie zostaną dostosowane do realiów życia rodzin, a polityka prorodzinna nie zacznie uwzględniać codziennych problemów rodziców, "wioska" będzie koniecznością, a nie wyborem. I choć solidarność między rodzicami jest dziś bezcenna, nie powinna zastępować sprawnie działającego systemu.
