
Moja córka za rok idzie do zerówki, a wciąż zasypia tylko wtedy, jeśli jestem przy niej. To nie wszystko - dwie godziny po zaśnięciu (z zegarkiem w ręku) jest już u nas w sypialni. Wskakuje do naszego łózka, wtula się we mnie i tak śpi do rana. Czy z tym walczymy? Nie, choć nie raz usłyszeliśmy, że "przecież tak nie powinno być". A niby dlaczego?
Ostatnio usłyszałam historię, która mnie, delikatnie mówiąc, zszokowała. Dotyczyła rodziców pięciolatki, którzy konsekwentnie zabraniali jej spać z nimi w łóżku. Gdy więc dziewczynka budziła się w nocy i wchodziła do ich sypialni, słyszała: kochamy cię, ale musisz spać w swoim pokoju. Oczywiście, kończyło się to krzykiem, tą łamiącą serce dziecięcą rozpaczą nie do ukojenia. W końcu dziewczynka zasypiała ze zmęczenia – w swoim łóżku, czyli tak, jak chcieli rodzice. A więc, cel osiągnięty – ale jakim kosztem?
Moja córka, Zuzia, ma prawie sześć lat i za rok idzie do zerówki. Co noc usypiam ją w jej turkusowym łóżeczku, czytając książeczki, opowiadając bajki lub historie z czasów, gdy sama byłam mała (bardzo to lubi). Czasem włączamy sobie też jakąś spokojną, wyciszającą bajkę na telefonie, która usypia ją niemal natychmiast. Czasem leżymy zaś po prostu przytulone, a w tle sączy się kołysanka "Aaa, kotki dwa". Uwielbiam te chwile, gdy Zuzia wtula się we mnie, gdy prosi, żebym przytuliła ją "jak najmocniej, na koalę" oraz gdy stopniowo osuwa się w sen z główką na moim ramieniu. Bywa też, że potrzebuje zasnąć "na mamie" – wtedy wdrapuje się na mnie, niemal jak miś polarny, mości w wygodnej pozycji, a po chwili cichutko pochrapuje. Kocham to.
Niestety, moja córka zasypia późno, a na pewno później niż większość dzieci w jej wieku – dopiero około 23:00. Dlatego mamy potem z mężem dla siebie albo bardzo mało albo w ogóle zero czasu. Jak nie jesteśmy jakoś super zmęczeni, oglądamy jeden odcinek serialu (ostatnio "Heweliusza"). Jeśli jednak mamy za sobą ciężki dzień, to zostaje tylko prysznic i sypialnia. Wtedy staramy się zasnąć jak najszybciej, przytuleni, bo... wiemy, że za mniej więcej dwie godziny przyjdzie do nas córka. I zacznie się codzienny rytuał. Tata Zuzi daje jej buziaka i wychodzi z poduszką z sypialni, a ja z nią zostaję w naszym "dorosłym" łóżku. Zuzia wtula się we mnie i tak śpimy sobie słodko do rana.
Czasem zadaję córce dla zabawy takie pytanie: co mama lubi najbardziej? Zuzia zna doskonale odpowiedź: przytulać się do zaśnięcia. I dokładnie tak jest. Bo tego rodzaju spokoju, miłości, ukojenia, błogości nie daje mi nic innego. Wiem, że jest to też moment ważny dla mojej córki. Wtedy opowiada mi wszystko, co chodzi po jej małej główce, zadaje różne, czasem absurdalne pytania ("mamo, czy tygrys może zjeść lamparta?") albo po prostu mówi, że bardzo mnie kocha. A ja się wtedy rozpływam.
Czuję, że Zuzia potrzebuje tych naszych wspólnych momentów – czułości, obecności, dotyku, ciepła mojego ciała. I nie zamierzam jej – i sobie – tego odbierać. Jasne, byłoby mi łatwiej, gdyby zasypiała sama, a co dopiero, gdyby przesypiała całą noc. Moglibyśmy wtedy z mężem obejrzeć nie odcinek, ale wręcz cały sezon serialu. Bajka!
A jednak nie protestuję, gdy córka przychodzi do nas w nocy. Bo wiem, że kieruje nią jakaś pierwotna potrzeba. Może chodzi o poczucie bezpieczeństwa? Może o jakiś nieuświadomiony dziecięcy strach? Naprawdę, nie wiem, co jest przyczyną, ale też nie dociekam tego. Bo to, że wtula się we mnie w nocy, śpiąc tak spokojnie, oznacza, że najzwyczajniej w świecie jestem jej potrzebna. Że jestem dla niej ważna. Że jestem gwarantem jej szczęścia, bezpieczeństwa, pewności, że wszystko jest, jak powinno. I szczerze? To dla mnie zaszczyt, a nie problem.
Przecież za jakiś czas, już bardzo niedługo, będę musiała "tulić ją na siłę" (tak mawiała moja mama), bo będzie zbyt zajęta swoim małym życiem, koleżankami, kolegami. Nie będzie już ze mną zasypiać i na pewno nie będzie już do nas przychodzić. A my, jak sądzę, będziemy za tym tęsknić.
Już dawno temu wyszłam bowiem z założenia, że nie będę nic przyspieszać. Pozwalam córce na to, by weszła w każdy kolejny etap rozwoju wtedy, gdy jest na to gotowa. Tak, świadomie daję jej ten komfort. A z tym spaniem... Do dziś pamiętam rozpacz, jaka mnie przepełniała, gdy rodzice zabraniali mi wchodzić do ich łóżka. Gdy musiałam wrócić do pokoju i spróbować (co nie było proste) zasnąć sama.
Uczy się nas, rodziców XXI wieku, byśmy byli "wystarczająco dobrzy". To, co możemy dać naszym dzieciom, to traktować je po prostu tak, jak sami kiedyś chcieliśmy być traktowani. Ja bardzo pragnęłam spać z mamą. Dlatego moja córka może to robić – tyle, ile tylko będzie chciała.
