
Dorota Groyecka starała się żyć tak normalnie, jak się dało, mimo że wychowywała śmiertelnie chorą córkę. Nadzieja cierpiała na wyjątkowo rzadką mutację genetyczną. Odeszła na początku listopada 2025 roku. Jej mama walczyła o ich każdy wspólny dzień. Starała się też podnosić na duchu tych, którzy również mierzyli się z chorobą lub śmiercią swoich dzieci. Napisała o nich nawet wyjątkową książkę - "Krwinki". Dziś sama mierzy się z utratą oraz z żałobą po macierzyństwie.
Czy na śmierć dziecka można się przygotować? Nie chcę mierzyć się z tym pytaniem, bo sama już wizja mnie przygniata, przerasta. A jednak dziennikarka Dorota Groyecka nie miała wyboru - musiała się z nią skonfrontować. O tym, że jej córeczka, Nadzieja, cierpi na wyjątkowo rzadką chorobę genetyczną, dowiedziała się mniej więcej rok po jej narodzinach. To nie była zwykła diagnoza - to był wyrok, bo na "mutację w genie NA10" (tak brzmiała konkretna diagnoza wpisana w kartę pacjenta) się umiera.
Nie znam Doroty, nigdy jej nie spotkałam, ale dowiedziałam się o niej i jej historii tego lata. Byłam akurat u przyjaciół, było piękne letnie popołudnie, a nasze dzieci bawiły się w najlepsze. Pamiętam, że rozmawialiśmy akurat o książkach, o tym, kto co czyta i po co warto by sięgnąć. Wtedy znajoma opowiedziała o książce Groyeckiej - "Krwinki. Opowieści o stracie i nadziei". To nawet nie tyle książka, co zbiór historii rodziców, zmagających się ze śmiertelną chorobą swoich dzieci lub z ich utratą. Okazało się, że moja znajoma była jedną z bohaterek - kilka lat wcześniej pożegnała synka.
To wszystko mną wstrząsnęło. Zdałam sobie sprawę, że ludzkie tragedie, te najbardziej niewyobrażalne, jak śmierć dziecka, dzieją się tak blisko. W zasadzie tuż obok. Ale choć treść książki mnie paraliżowała, to zapragnęłam poznać bliżej jej autorkę. To było dość łatwe, bo Groyecka dzieli się swoją historią. I robi to chętnie, gdyż, jak powtarza, życie toczy się dalej. Dlatego bywa w podcastach, udziela wywiadów, jest aktywna na Instagramie, gdzie opowiada o swojej codzienności - kiedyś z córką, dziś już, niestety, bez.
Nadzieja odeszła na początku listopada 2025 roku. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, co jej mama musiała wtedy czuć. Bo ten ogrom bólu jest poza skalą. Nawet, jeśli wiemy, że ten moment - pożegnania z dzieckiem - jest nieunikniony. A Groyecka przecież dobrze o tym wiedziała.
Z wywiadów z Dorotą dowiedziałam się, że istnieje coś takiego, jak żałoba po macierzyństwie. Rzeczywiście, teraz wydaje mi się to wręcz oczywiste - to poczucie pustki nie tylko po dziecku, które odeszło, ale też po macierzyństwie, pewnej roli, w którą wchodzimy w momencie porodu, a niektóre z nas nawet jeszcze wcześniej. Ta rola wyznacza przecież rytm naszego dnia, a z czasem - całego życia. Nie zawsze ją lubimy, nie zawsze od razu akceptujemy, ale, gdy decydujemy się urodzić dziecko, staje się ona naszym udziałem. Gdy więc nagle ją tracimy - kim wtedy jesteśmy? To pytanie nie daje mi spokoju.
Jest też jeszcze jedna kwestia, która mnie nurtuje. Czy w nierównej walce z chorobą dziecka rodzic jest w stanie powiedzieć: stop. Groyecka opowiada, że jeden z lekarzy zasugerował jej wprost: kolejna reanimacja córki nie ma sensu. Tak, to się naprawdę stało. Matka usłyszała te słowa o swoim dziecku. Że nie ma po co go ratować, bo przecież i tak umrze. Nie ma sensu przedłużać jego męki. Zdaniem lekarza było to zapewne bardzo logiczne i z medycznego punktu widzenia właściwe przekonanie. Co z tego, że całkowicie wyzbyte z empatii?
Nie wiem, co zrobiła wtedy Dorota, ale ja nie umiałabym powstrzymać emocji na wodzy. Bo, jak opowiadała jedna z bohaterek jej książki, każdy dzień spędzony ze śmiertelnie chorym dzieckiem był ważny, każdy był po coś. Dlatego Dorota również walczyła o każdy moment z Nadzieją. O jeszcze jeden dzień życia córki, o jeszcze jeden dzień swojego macierzyństwa. I swojego szczęścia, bo, jak podkreślała, ona i jej mąż byli ze swoją córką szczęśliwi. Nie mieli pretensji ani żalu. Cieszyli się, że są razem, we troje.
Odkąd dowiedziałam się o śmierci Nadzi, na Instagramie Doroty nie pojawił się ani jeden nowy post. Autorka "Krwinek" zamieściła jedynie story z filmikiem, na którym jest jej córeczka, a w tle słychać przejmującą ludową pieśń żałobną. Tylko tyle. Aż tyle.
Ostatnie zdjęcie Nadziei, jakie opublikowała Groyecka, pochodzi z 30 października. Dziewczynka uśmiecha się na nim delikatnie, ledwie widocznie, jest spokojna. Temu zdjęciu towarzyszą słowa tak wzruszające, że teraz, cytując je dla Was, z trudem powstrzymuję łzy.
– Zrobiłam niezniszczalne dziecko – napisała do mnie w dłuższej rozmowie jedna z Was, mama noworodka, który w cudowny i niewytłumaczalny również dla lekarzy sposób naprawił swoje uszkodzone ciało – opowiada Groyecka. – Ja chyba też – odpisałam. I zaraz dodałam, żeby nie wyjść na delulu, że przecież żartuję, że peron nie odjechał, że wciąż twardo stąpam po linoleum na 10. piętrze CZD – wyjaśnia.
Dalej matka Nadziei pisze:
Dorota Groyecka
Doroto, wiedz, że każda mama, która zna historię Twoją i Nadziei, jest teraz z Wami myślami.
