
Nauczyciele wracają po wakacjach pełni energii i pomysłów, ale szybko tracą zapał. Wrzesień i początek października zamiast być początkiem czegoś nowego, często staje się czasem papierologii, zebrań i ustalania planów zajęć. Coraz częściej to właśnie biurokracja, a nie praca z uczniami, prowadzi do wypalenia nauczycieli.
Nauczyciele wrócili do szkół pełni entuzjazmu...
Nie tylko rodzice mają wrażenie, że po dwóch tygodniach września są już na skraju wyczerpania. Poranne pobudki, pakowanie śniadaniówek, odrabianie lekcji, zajęcia dodatkowe – to wszystko spada na nasze barki nagle, po leniwym lecie.
Mój syn poszedł właśnie do pierwszej klasy i byłam przygotowana na nowe realia, ale nie podejrzewałam, że szkolna rutyna zmęczy całą rodzinę i już w połowie września będę mówiła o kryzysie. Niedawno jednak zrozumiałam, że podobnie czują się też nauczyciele.
Ostatnio na zakupach spotkałam znajomą – nauczycielkę z ogromnym sercem do pracy. Była połowa września, a ona już marzyła o urlopie. Zapytałam: "Jak to?! Przecież dopiero co zaczął się rok szkolny, a ty miałaś całe lato na odpoczynek". Odpowiedziała krótko: "Wrzesień zabija entuzjazm".
Nie chodzi o uczniów. Ona uwielbia swoje dzieciaki, zaraża je pasją, wymyśla nieszablonowe projekty, które sprawiają, że nawet najbardziej znudzeni uczniowie zaczynają dopytywać, czy na następnych zajęciach będzie coś równie ciekawego. Problem w tym, że na każdy pomysł natychmiast nakłada się warstwa obowiązków, papierów i ograniczeń.
... i już ostudzono ich zaangażowanie
Bo wrzesień w szkole to nie tylko lekcje i adaptacja w placówce. To przede wszystkim zebrania z dyrekcją, opracowywanie planów, harmonogramów, sprawozdań. To segregatory, tabelki, podpisy, rozliczenia. A do tego dochodzi system, który – jak usłyszałam – potrafi zgasić nawet najbardziej twórczy zapał.
"Wracam z wakacji, głowa pełna pomysłów" – mówiła mi znajoma – "i zderzam się ze ścianą. W odpowiedzi na każdy mój pomysł dla klasy słyszę, że nie ma pieniędzy, nie ma czasu, nie ma miejsca w programie. A ja wiem, że mogłabym pokazać dzieciom coś więcej niż to, co w podręczniku. Ale system na to nie pozwala. I z każdym rokiem czuję się coraz bardziej sfrustrowana".
Słuchałam jej i myślałam o swoim synu. Chciałabym, żeby miał właśnie takich nauczycieli – pełnych pasji, gotowych zarazić go ciekawością świata. Chciałabym, żeby szkoła była miejscem, w którym nie tylko odhacza się kolejne punkty z podstawy programowej, ale w którym uczy się naprawdę – poprzez doświadczenia, projekty, wspólne odkrywanie.
W systemie nie ma miejsca na kreatywność
Szkoła jednak sprawia, że nauczyciele czasami w dość przykry sposób zderzają się ze ścianą. Brakuje pieniędzy na dodatkowe materiały, brakuje czasu na wyjścia poza schemat, brakuje zrozumienia ze strony przełożonych. Zamiast tego pedagodzy dostają listę obowiązków, której i tak nie da się wypełnić, i przypomnienie, że system ma swoje procedury.
I tak właśnie wrzesień – miesiąc, który mógłby być początkiem czegoś nowego i inspirującego – staje się dla wielu nauczycieli początkiem kolejnej rundy, w której nagrodą jest frustracja, zmęczenie i poczucie bezradności.
Czy musi tak być? Nie wiem, ale wiem jedno – jeśli chcemy, żeby nasze dzieci miały szkołę, która naprawdę je rozwija, to musimy zadbać też o nauczycieli. O ich przestrzeń do działania, o wolność w realizacji pomysłów, o wsparcie zamiast blokad.
Bo inaczej będziemy mieć coraz więcej wypalonych pedagogów, którzy kochają dzieci, ale coraz mniej wierzą, że w tym systemie da się zrobić coś więcej niż tylko "przerobić materiał". A przecież każdy z nas – rodziców – chciałby dla swojego dziecka nauczyciela, który nie tylko uczy, ale też inspiruje.
