smutna, płacząca w kawiarni dziewczynka
Rodzice sami sobie trochę zasłużyli na nieprzychylne traktowanie w społeczeństwie. fot. UtlanovD/storyblocks.com

W Polsce coraz częściej słychać głosy, że rodzice z dziećmi spotykają się z niechęcią w przestrzeni publicznej. Jedni mówią wręcz o hejcie na rodziców i dzieci, inni wskazują, że to reakcja na brak stawiania dzieciom granic i roszczeniowe postawy. Gdzie kończy się prawo do wychowania po swojemu, a zaczyna egoizm rodzicielski?

REKLAMA

W Polsce na ulicy rodzice odczuwają niechęć innych

W Polsce coraz częściej można zauważyć tendencję, że rodzice z dziećmi bywają w przestrzeni publicznej traktowani nieprzychylnie. Pojawia się nie tylko krytyka, ale wręcz hejt – w komentarzach w internecie, na osiedlowych grupach czy nawet w bezpośrednich sytuacjach.

Skąd się to bierze? Czy naprawdę mamy do czynienia z hejtem na dzieci i rodziców, czy może raczej z reakcją na niewłaściwe postawy rodzicielskie?

Prawda jest taka, że wiele osób, które dziś reagują negatywnie na widok dzieci, ma za sobą przykre doświadczenia. Spotkali się z sytuacjami w przestrzeni publicznej, gdy rodzice byli roszczeniowi, uważali swoje pociechy za "święte krowy", a błędnie rozumiane bezstresowe wychowanie zamieniało się w brak granic i przyzwolenie na wszystko.

A dzieci to przecież mistrzowie testowania. Jeśli nie nauczą się, gdzie są granice (postawione przez dorosłego, którym nim się opiekuje), będą sprawdzać, jak daleko mogą się posunąć.

Nawet rodzice nie lubią... innych rodziców

Na forach i w mediach społecznościowych pojawia się coraz więcej głosów, które to potwierdzają. Oto kilka wypowiedzi z Threads, które były odpowiedziami na post użytkowniczki o nicku "basia_mama_niezwyklych_corek":

"Po pierwsze: nie wiemy, jak z tym się obchodzić. I mówię to ja, matka. Umiem w swoje, umiem w znajomych, umiem w kumate i chętnie z nimi zagram w planszówkę czy pogadam głupotki przy ognisku (nawet pośpiewam), ale obce i oryczane mnie przerażają. I takie, co się wszystkiego boją, robaka, namiotu, ogniska, noża do bułek i nakłuć kiełbaskę. Nie wiem, jak z nimi postępować, jestem inżynierem, a nie psychologiem. A potem wpada rodzic i awantura na sto fajerek, bo powiedziałam, że ma się nie mazać".

"Mam trójkę dzieci i rzeczywiście jest coś takiego, że nie znoszę cudzych dzieciaków, nie wiem dlaczego, nie wiem, czym to jest spowodowane, ale przebywanie w towarzystwie dzieci innych niż moje własne to dla mnie najgorsza udręka".

"Bo dzieci są wymagające, często niewychowane albo niepotrafiące jeszcze zachować się w danej sytuacji (jak to dzieci)".

"Myślę, że wielu tym osobom nie przeszkadzają dzieci. Przeszkadzają ich rodzice, a częściej ich brak. Bo samo ciało zatopione w telefonie się nie liczy".

Te głosy pokazują, że problem nie zawsze leży w dzieciach. Bardzo często chodzi o rodziców, którzy nie reagują, są nieobecni lub leniwi albo oczekują, że otoczenie będzie wyrozumiałe zawsze i wszędzie.

Dobrym przykładem jest historia, którą opowiedziała mi znajoma. Trafiła na Instagramie na profil ojca chłopca z autyzmem. Na filmiku widać, jak dziecko biega po sali weselnej, pije ze szklanek gości, wkłada palce w ciasta na słodkim stole.

Ojciec przez cały czas nagrywa chłopca, tłumacząc, że chce "testować" syna w nowych sytuacjach i pokazywać, jak się rozwija. W komentarzach wybuchła burza – wiele osób uznało, że to skrajny przykład rodzicielskiego egoizmu: rozwój dziecka odbywa się kosztem komfortu i spokoju innych.

I nawet jeśli tu mamy do czynienia z wyjątkową sytuacją (dziecko z autyzmem i ojciec zajmujący się profilem edukacyjnym w mediach społecznościowych), to pozostaje pytanie: gdzie kończy się troska o własne dziecko, a zaczyna lekceważenie reszty świata?

Bądźmy bardziej wyrozumiali, ale i krytyczni wobec siebie

To jest właśnie sedno problemu. Prawdopodobnie w wielu przypadkach nie chodzi o to, że ludzie nienawidzą dzieci. Chodzi o to, że często rodzicielstwo staje się usprawiedliwieniem dla braku odpowiedzialności. Rodzice oczekują, że inni będą cierpliwi, empatyczni i wyrozumiali, a sami nie zawsze starają się myśleć o otoczeniu.

Dlatego w przestrzeni publicznej narasta frustracja. Nie dlatego, że ktoś ma coś przeciwko rodzinom, ale dlatego, że widzi brak równowagi – rodzicielstwo traktowane jako synonim bycia kimś wyjątkowym, o specjalnym statusie, co ma zwalniać z odpowiedzialności.

A im częściej ludzie stykają się z takimi sytuacjami, tym mniej chętnie reagują na dzieci z sympatią i otwartością. Nie uważam, żebym miała kompetencje do dawania innym gotowych recept, ale może warto zacząć od prostego pytania:

Czy moje rodzicielstwo jest dobre dla dziecka, ale równocześnie nie robi krzywdy otoczeniu?

Czy raczej jako rodzic stawiam mur między mną a resztą świata? Bo jeśli idziemy w tę drugą stronę, to nic dziwnego, że inni reagują niechęcią. Rodzicielstwo to nie tylko przywilej. To także odpowiedzialność wobec własnych dzieci i wobec ludzi, którzy nas otaczają.

Czytaj także: