
"Kiedy drugie dziecko?" – to pytanie wraca jak bumerang na każdej rodzinnej imprezie. Dla jednych to czysta ciekawość, dla mnie – cios w samo serce, bo ja wciąż próbuję ogarnąć rzeczywistość z pierwszym. Zamiast presji i oczekiwań marzę o tym, by ktoś zapytał: "Jak ty się czujesz?".
Niewinne pytanie, które boli
Na pierwszy rzut oka to tylko zdanie rzucone od niechcenia. Babcia, ciocia, kuzynka – wszyscy pytają z uśmiechem, jakby chodziło o wybór nowego koloru włosów lub kanapy do salonu. Ale we mnie to pytanie uruchamia prawdziwą lawinę emocji – zmęczenie, lęk, poczucie winy.
Bo prawda jest taka, że drugie dziecko nie mieści mi się jeszcze w głowie, skoro codzienność z pierwszym to czasem walka o przetrwanie.
"Powinnaś już zacząć myśleć" – oczekiwania społeczne
Jest w tym pytaniu coś więcej niż tylko zwykła ciekawość. To presja, by "realizować plan": ślub, pierwsze dziecko, drugie dziecko, najlepiej trzecie – a wszystko w odpowiednim tempie, żeby nikt nie zdążył się zdziwić.
Problem w tym, że życie nie jest tabelką w Excelu. Czasem jedno dziecko to już maksimum sił, zdrowia psychicznego i zasobów finansowych.
Nikt nie widzi tych nocy, kiedy budzę się co godzinę. Nikt nie czuje napięcia w moich plecach, kiedy noszę dziecko na rękach. Nikt nie doświadcza tej lawiny obowiązków, która zaczyna się o świcie i kończy… właściwie nigdy. A mimo to oczekuje się ode mnie, że już teraz będę gotowa na kolejne.
Gdzie w tym wszystkim jestem ja?
W tym pytaniu "kiedy drugie?" nie ma miejsca na mnie – na moje emocje, zdrowie, lęki. Nikt nie pyta, czy chcę, czy mogę, czy jestem szczęśliwa. Bo kobieta w roli matki często traktowana jest jak trybik w maszynie, która ma "produkować" dzieci, zamiast jak osoba, która ma prawo powiedzieć: "Jeszcze nie, a może nigdy".
Nie chcę już słyszeć: "Kiedy drugie?". Chcę usłyszeć: "Jak sobie radzisz?", "Czy masz chwilę dla siebie?", "Czy mogę ci jakoś pomóc?". To byłyby pytania, które naprawdę coś znaczą, które dają poczucie, że ktoś widzi we mnie człowieka, a nie tylko "mamę w kolejce po kolejne dziecko".
Pełnia nie zawsze oznacza gromadkę dzieci. Dla mnie pełnia to umiejętność oddychania, znalezienie balansu, poczucie, że jestem obecna dla mojego pierwszego dziecka – i dla siebie samej.
Może kiedyś poczuję gotowość na więcej, a może nie. Ale to jest moja decyzja, a nie temat do żartów przy rodzinnym stole.
