
Wakacje to nie egzamin z perfekcyjnego macierzyństwa, ale czasem tak właśnie się czuję – jakbym musiała zaliczyć każdy dzień na sto punktów. Ale nie. Nie jestem animatorką swojego dziecka. Jestem samotną matką, która kocha, pracuje i robi, co może – i to powinno wystarczyć.
Nie mam siły wymyślać mu codziennie nowego świata
Są dni, kiedy po prostu nie mam siły. Wracam z pracy, zmęczona, z głową pełną niedokończonych maili, nieopłaconych rachunków i lodówki, w której echo odbija się od pustki.
Mój syn patrzy na mnie tymi oczekującymi oczami, jakby chciał zapytać: "A co dzisiaj robimy?". I serce mi pęka, bo chciałabym odpowiedzieć: "Jedziemy na kajaki! Idziemy do parku trampolin!". Ale odpowiadam: "Zrobimy razem kolację i obejrzymy film".
Czy to mało? Dla świata może tak. Dla mnie – to całe moje mogę.
Nie jestem od zapewniania mu nieustannej rozrywki
Wiem, że dzieci mają wakacje. Wiem, że chcą się bawić, śmiać, wyjeżdżać, poznawać. Ale ja nie jestem ekipą animatorów z hotelu all inclusive. Nie mam w domu dmuchanego zamku, kolorowych piniat ani trzech godzin dziennie na wymyślanie kreatywnych zabaw z rolek po papierze.
Mam pracę. Mam obowiązki. Rachunki. Mam też prawo powiedzieć: "Nudzisz się? To dobrze. Z nudy rodzą się najlepsze pomysły".
Wiem, że to nie jest instagramowe. Ale to prawdziwe.
Kiedyś wystarczało podwórko i chleb z cukrem
Pamiętam swoje wakacje. Dwa miesiące ganiania po podwórku, zbierania butelek na oranżadę, spania w namiocie z prześcieradła między dwoma krzesłami. Moja mama nie organizowała mi życia, bo miała swoje – pracę, dom, zmęczenie.
I nikt nie mówił jej, że "krzywdzi dziecko", że "pozbawia je bodźców rozwojowych". Czy ja wyrosłam na mniej wartościowego człowieka? Nie. A dziś mam wrażenie, że każda matka samotna jest pod presją: nie tylko przetrwać, ale też zapewnić przygodę życia. Codziennie. Bo inaczej – poczucie winy.
A ja chcę po prostu pobyć z nim – bez fajerwerków
Może nie zabieram go na Kretę. Może nie spędzimy w te wakacje tygodnia na Mazurach, tylko popołudnia na osiedlowym placu zabaw. Ale jestem. Słucham go. Patrzę mu w oczy, kiedy mówi, że mrówka wlazła mu na stopę.
Smażę z nim naleśniki. Leżymy razem na kocu i robimy z ręki lunetę. I myślę: to właśnie są wakacje. Tylko że świat wmówił nam, że jeśli nie kosztują i nie błyszczą – to są gorsze. A przecież dziecku nie chodzi o złoto. Chodzi o bycie razem.
Bo dzieci potrzebują nas. Nie spektaklu.
