
"Ale z ciebie gość"
Zdarzyło wam się kiedyś przyłapać swoje dziecko na tym, że zupełnie nie szanuje pieniędzy? Albo zauważyć, że traktuje kieszonkowe jak bonus do gier, słodyczy i zachcianek, a nie jako lekcję zarządzania? Ja ostatnio miałam taką refleksję, stojąc w kolejce w Biedronce. Nie dotyczyła moich własnych dzieci, ale nastolatków, którzy przyszli całą grupką na zakupy. Kiedy obserwuję takie sytuacje, z niedowierzaniem kręcę głową i zastanawiam się, jak oni sobie poradzą w dorosłości.
Kilku chłopców, może 13-, 14-letnich stało za mną w kolejce do kas samoobsługowych. Żartowali, śmiali się, a jeden z nich powiedział dumnie: – Ja dziś stawiam, kieszonkowe wpadło od rodziców. Idziemy na całość. W ich koszyku – słodycze, napoje, chipsy, lody. Wszystko w ilościach naprawdę hurtowych. Jeden z kolegów rzucił: – Ale z ciebie gość.
I wtedy mnie tknęło. Czy my, rodzice, przypadkiem nie stworzyliśmy pokolenia, które myli hojność z rozrzutnością? Które nie zna wartości pieniądza, bo wszystko ma na tacy? Wpadliśmy w pułapkę tego, że na wiele nas stać, możemy pozwolić sobie na wysokie kieszonkowe dla nastoletnich dzieci i w ogóle nie uczymy ich ekonomii i szacunku do pieniędzy.
Kiedy byłam w ich wieku, za 5 zł umiałam przetrwać kilka dni w szkole. Wiedziałam, że oranżada to rarytas, a batona kupowałam raz na jakiś czas. Resztę – przeliczałam, zapisywałam, planowałam. Nie było opcji, żeby wydać całe kieszonkowe na jeden wypad do sklepu z paczką znajomych z osiedla. Wiem, ceny były inne, ale też nasze postrzeganie tego 5 zł (z perspektywy 8-latka) było zupełnie inne niż u dzisiejszych dzieci.
Przychylamy dzieciom nieba
Dziś dzieci mają dużo. I dobrze – niech mają, niech żyją w dostatku. Ale dostatek bez wychowania i świadomości ze strony rodziców prowadzi do zguby. Jeśli nie nauczymy naszych dzieci zarządzać pieniędzmi, nie zdziwmy się, gdy kiedyś w dorosłym życiu będą żyć "od pierwszego do pierwszego", będą pożyczały od rodziców na wynajem mieszkania i nie będą rozumiały, że coś trzeba odłożyć, zaplanować, przemyśleć.
To, co zobaczyłam w Biedronce, było tylko scenką z życia, ale dla mnie to coś więcej. To sygnał, że dzieci nie czują, ile warte są pieniądze. Bo dostają je bez wysiłku, łatwo, regularnie, bez konsekwencji. A potem wydają – impulsywnie, bez refleksji.
A winni jesteśmy temu my, dorośli. Bo nie rozmawiamy z dziećmi o pieniądzach. Nie uczymy ich, że "mieć" nie znaczy "wydawać wszystko od razu". Chcemy im dać to, czego my nie mieliśmy, a w efekcie odbieramy im to, co najcenniejsze – umiejętność radzenia sobie w życiu.
Może warto czasem powiedzieć dziecku "nie"? Nie kupię ci dzisiaj tego batonika. Nie, nie dostaniesz kolejnego zastrzyku gotówki, bo poprzedni roztrwoniłeś. Naucz się poczekać. Pomyśleć. Zaplanować. Inaczej wychowamy dzieci, które mają wszystko – oprócz rozsądku.