
Czy to były dobre zmiany?
"Dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, muszę powiedzieć jedno: na miejscu pani Nowackiej nigdy bym tak nie postąpiła.
Owszem, początkowo wydawało się to sensowne. W końcu wszyscy widzieliśmy, jak dzieci wracają z przedszkola czy szkoły zmęczone, jak po godzinach lekcji spędzają kolejne godziny nad książkami. Myślałam, że pozbawienie ich pracy domowej da im szansę na odpoczynek i lepszą równowagę między nauką a życiem prywatnym. Jednak, po tym roku bez prac domowych, zaczynam dostrzegać niepokojące zmiany.
Przede wszystkim, uczniowie się rozleniwili. I nie chodzi mi tu o tych, którzy i tak angażowali się w naukę, niezależnie od tego, czy mieli zadanie domowe, czy nie. Chodzi mi o resztę, o tych, którzy bez codziennego przypomnienia o obowiązkach po prostu przestali traktować naukę poważnie. Nie mówię tu o robieniu ciężkich, niekończących się zadań, ale o tym, by choć na chwilę pomyśleć o lekcji po zakończeniu dnia. A teraz?
Teraz ci sami uczniowie traktują szkołę jak… sposób na spędzenie czasu. Patrząc na to z boku, widzę, jak wiele z tych dzieci po prostu nie rozwija swoich umiejętności samodzielnie. Po roku bez prac domowych zauważyłam, że w klasach, w których uczniowie wcześniej regularnie ćwiczyli w domu, wyniki spadły. To nie jest kwestia zrozumienia tematu w szkole, chodzi o to, że brak codziennego powtarzania materiału po prostu powoduje, że część dzieci zatrzymuje się w miejscu.
Wiem, że idea za tym pomysłem była szczytna, ale chyba zapomniano o tym, jak wielką rolę w edukacji odgrywa systematyczność. Dzieci, które nie muszą się uczyć w domu, nie uczą się również organizacji czasu, odpowiedzialności za własną naukę. I niestety, część z nich w ogóle nie wypracowała tych nawyków. Nie jestem przeciwniczką innowacji, wręcz przeciwnie, ale w tym przypadku, patrząc na efekty, muszę przyznać, że w moim odczuciu ta decyzja była błędna".