
Wycieczki to przykry obowiązek
"Wiele osób uważa, że nauczyciele mają lekką pracę, a do tego świetnie zarabiają. Niestety, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. A wycieczki szkolne? To trauma, która wraca kilka razy w roku.
W teorii to piękne przeżycie dla dzieci – poznają nowe miejsca, integrują się, zdobywają doświadczenia. W praktyce dla nauczyciela to nieustanny stres i ogromna odpowiedzialność. Od momentu wyjazdu do powrotu trzeba mieć oczy dookoła głowy. Bo dzieci mają głowy pełne pomysłów – i to takich, które nawet nam, dorosłym, nigdy by się nie przyśniły.
Pilnowanie, żeby nikt nie zgubił się w tłumie, żeby wszyscy zdążyli na zbiórkę, żeby nikt nie wymknął się w nocy z pokoju – to tylko część wyzwań. Sen? Jaki sen? Nauczyciel na wycieczce śpi jednym okiem, bo co chwila trzeba sprawdzać, czy wszyscy są w swoich łóżkach i czy komuś nie przyszło do głowy zwiedzanie hotelowego korytarza o drugiej w nocy. A rano, zmęczeni, niewyspani, ale z uśmiechem na twarzy, wyruszamy w dalszą trasę.
To nie tylko czuwanie, ale też ciągły lęk – żeby nikomu nic się nie stało, żeby nie było wypadku, żeby dzieci nie zrobiły czegoś nieodpowiedzialnego. Bo jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, cała odpowiedzialność spada na nas. I choć organizujemy te wyjazdy, bo wiemy, jak ważne są dla uczniów, to za każdym razem wracamy z nich o kilka lat starsi.
Najgorsze jest jednak to, że wielu rodziców w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, ile wysiłku kosztuje nas opieka nad ich dziećmi podczas takiej wycieczki. Zdarza się, że po powrocie zamiast podziękowań słyszymy pretensje – że program był za mało atrakcyjny, że dzieci były zmęczone, że coś im się nie podobało. Nikt nie myśli o tym, że my w tym czasie nie mieliśmy chwili odpoczynku, że przez kilka dni nie mieliśmy ani momentu prywatności, ani spokojnej nocy.
Chciałabym, żeby wszyscy, którzy myślą, że nauczyciele mają 'kokosy' i lekką pracę, choć raz pojechali na szkolną wycieczkę w roli opiekuna. Myślę, że po takim doświadczeniu ich podejście do naszej pracy mogłoby się zmienić".