
Jestem stratna
"Ten przedszkolny obowiązek/zwyczaj doprowadza mnie do szału. Chodzi o podpisywanie ubrań mojego syna. Tak, dobrze czytacie. Kiedy kupię coś nowego, muszę wziąć marker i nanieść na każdą koszulkę, spodenki czy skarpetki jego imię. Wiem, wiem, to niby drobiazg, ale za każdym razem czuję, jak moje nerwy zaczynają pękać.
Kiedyś pomyślałam, że za małe ubrania syna sprzedam na Vinted – przecież to świetna okazja na zarobienie paru złotych i pozbycie się ubrań, które zalegają w szafie. Zaczęłam więc zbierać te rzeczy, oddzielając te, które nadają się do sprzedaży. I wtedy pomyślałam: 'Świetnie, zarobię trochę na ubraniach syna, sprzedaż, gotówka, wszystko na plus'.
Ale potem sobie przypomniałam – ach te podpisane ubrania. Kto kupi ubrania z naszywką albo napisem 'Michałek 2B?' Oczywiście, że nikt! Ciuchy, które mogłyby jeszcze komuś posłużyć, staną się bezużyteczne tylko dlatego, że zostały podpisane. Nawet jeśli ubranie jest w świetnym stanie, nikt nie chce nosić rzeczy z takim grawerem.
Sprzedaję ubrania męża, swoje i całkiem dobrze na tym wychodzę – ale te podpisane syna do przedszkola? Co z nimi? Robienie zdjęć, opisywanie, wystawianie na Vinted to już strata czasu. Zamiast zarobić, chociaż te parę złotych, muszę trzymać je w szafie lub po prostu oddać, wyrzucić. I to jest najgorsze – widzę możliwość zarobku, ale potem budzę się z mojego handlarskiego snu.
Wiem, że te przedszkolaki wszystko gubią, rzucają w kąt i potem nie wiadomo, co jest kogo, no ale z drugiej strony, ta głupia moda podpisywania ubrań doprowadza mnie do wściekłości. Czasy są, jakie są i każdy grosz jest na wagę złota. A tu trzask, na ubrankach Michałka nie zarobię. Mam chociaż nadzieję, że w szkole będzie normalniej".