Po przeczytaniu listu w mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl: "Serio to musi tak wyglądać?". Zastanawia mnie, dlaczego czasami sami sobie i innym utrudniamy życie? Dlaczego komplikujemy sprawy, które tak naprawdę wcale nie są trudne do rozwiązania? By lepiej zrozumieć, co mam na myśli, przeczytajcie nadesłany list.
Problemy z komunikacją
"W nawiązaniu do Pani artykułu na temat komunikacji między nauczycielami a rodzicami przypomniała mi się historia z wychowawczynią mojego dziecka. Pani Wychowawczyni komunikowała się z nami przede wszystkim przez grupę klasową na Facebooku. Jej zdaniem nie wszyscy zaglądają regularnie do dziennika elektronicznego, stad taki pomysł.
Pewnego niedzielnego przedpołudnia, jedna z mam zapytała na grupie, kiedy możemy spodziewać się ocen za projekty, które przygotowywały dzieci. Minęło ok. 3 tygodni od oddania prac. Nauczycielka wielokrotnie obiecywała dzieciom feedback. Przypuszczam, że niektóre dzieci poświęciły na ten projekt dużo czasu.
W związku z tym rozumiem też pytanie tej mamy. Czy było naglące, nie wydaje mi się. Ale skoro to wychowawczyni wybrała taką formę komunikacji, to nie widzę powodu, aby nie zadać pytania na grupie wtedy, kiedy sobie akurat o tym przypomnieliśmy albo przy okazji rozmowy z dziećmi. Zaskoczyła mnie natomiast odpowiedź nauczycielki, która napisała również na grupie po kilku minutach, że jest niedziela i należy pisać do niej w czasie 'godzin jej pracy'.
Na pytanie tej mamy nigdy nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Ocen także nie otrzymaliśmy. Może więc była to wymówka na niezręczne pytanie. Pytanie, czy skoro już odczytała wiadomość, tak trudno było dać krótką odpowiedź? I co znaczy w jej mniemaniu w czasie godzin jej pracy? Czy to znaczy, w czasie kiedy prowadzi lekcję z naszymi dziećmi? Bo właśnie podczas zajęć z naszymi dziećmi otrzymywaliśmy największą liczbę postów od Pani. W jaki sposób zatem realizowała program i opiekowała się 25-osobową grupą, pozostaje zagadką" – czytam w nadesłanym liście.
Co z ocenami?
No i mamy zgrzyt. Zwróciłam uwagę na dwie kwestie. Pierwsza: czy naprawdę tak trudno było udzielić odpowiedzi, czy to w niedzielę, czy inny dzień tygodnia? Druga: co się stało z pracami, które być może w pocie czoła przygotowywali uczniowie? Dlaczego nauczycielka nie oceniła projektów, które sama zadała? Przecież to jawne wymigiwanie się od obowiązku, lekceważenie uczniów i chyba co najgorsze... dawanie złego przykładu. Oczywiście o ile nasza czytelniczka nie pominęła żadnych szczegółów i obiektywnie opisała całą sytuację.
Bo co jak co, ale zdecydowana większość nauczycieli nie stosuje takich dziwnych praktyk i w przeciągu kilku dni ocenia prace wykonane przez uczniów. Ma do nich szacunek i w ogóle z takim sercem na dłoni podchodzi do nauczania, wychowania i przekazywania im ważnych wartości.