logo
Ekspedientka w piekarni przekroczyła wszystkie granice. fot. ARKADIUSZ ZIOLEK/East News
Reklama.

Zakupy z dzieckiem potrafią być wielkim wyzwaniem. A kiedy w grę wchodzą silne emocje, można je porównać do zdobywania Mount Everest. Łatwo nie jest, ale czasami nie ma wyjścia. Trzeba iść dalej, wspinać się na sam szczyt, by w końcu podziwiać piękne widoki.

Wizyta w sklepie

Scenariusz dobrze znany wielu rodzicom: wizyta w sklepie, maluch prosi o słodycze, nową zabawkę, a kiedy słyszy sprzeciw, nie kryje swojego niezadowolenia. Najpierw prosi, potem marudzi, a na końcu zaczyna płakać, piszczeć i histeryzować. Jeden rodzic ulega, drugi tłumaczy, wyjaśnia i analizuje. Prędzej czy później nerwową atmosferę udaje się opanować.

Całemu wydarzeniu niekiedy przygląda się cały tłum gapiów, którzy na skaczące czy leżące na podłodze dziecko patrzą jak na zjawisko. Serio? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że oni nigdy nie znaleźli się w takiej sytuacji. Człowiek szybko zapomina, jak sam był dzieckiem albo jak miał małe dzieci.

Najbardziej niepokoi mnie fakt, że najwięcej uwag do sposobu wychowania dzieci mają osoby starsze, takie babcie, dziadkowie, którzy zamiast wspierać, burczą coś pod nosem. Młodzi przechodzą obojętnie, a rodzice doskonale rozumieją, z czym to się je i jak smakuje.

Zakupy w piekarni

A teraz do meritum. Na portalu Threads @mamawmiescie opublikowała wpis, który wzbudził we mnie wiele negatywnych emocji.

"Po dzisiejszej absurdalnej wręcz sytuacji w piekarni, gdzie Ekspedientka do mojego syna powiedziała, że go zabierze, bo krzyczy… (w głowie mi się to nadal nie mieści)…Jestem ciekawa, z jakimi sytuacjami Wy mieliście styczność! Kto pierwszy, kto pierwszy?" – napisała (pisownia oryginalna).

Ej! Taki zwrot do dziecka? Ktoś tak jeszcze mówi w XXI wieku? Kiedy to doskonale wiemy, jak wielką moc mają słowa? Kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że mogą wywołać w dziecku ogromny lęk, strach i zaburzenie poczucia bezpieczeństwa?

Pod wpisem pojawiło się wiele komentarzy i byłam święcie przekonana, że większość osób skrytykuje zachowanie ekspedientki i stanie w obronie matki. Nawet nie wiecie, jak się myliłam.

"Nie wstyd ci że obcy ludzie muszą ogarniać twoje dziecko?" – czytam (pisownia oryginalna).

"Przyznam się do przestępstwa. Jakaś 3-letnia panienka rzuciła się z krzykiem na podłogę w markecie nie dając się uspokoić. Spytałam rodziców czy nie chcą czasem sprzedać tej pięknej dziewczynki, bo mi się bardzo podoba. Rodzice powiedzieli, że chętnie i jako bonus dorzucą jeszcze synka. Panienka wstała i uciekła do mamy. Ale nie była przestraszona" – napisała kolejna z osób (pisownia oryginalna).

Ludzie, co z wami? Zamiast spróbować postawić się na miejscu tej matki, zastanowić się, jak poczuło się dziecko, piszecie takie rzeczy? Wyśmiewacie, popieracie zachowanie ekspedientki i dorzucacie oliwy do ognia. Tych, którzy napisali ciepłe i wspierające słowo, policzę na palcach jednej ręki. Serio, my jesteśmy narodem z żółcią w sercu?

Strasznie jestem ciekawa twojego zdania? Napisz do mnie na adres: klaudia.kierzkowska@mamadu.pl
Czytaj także: