logo
Dziecięca okrutność nie zna granic. fot. Pawel Murzyn/East News
Reklama.

Nie mam w sobie wystarczająco dużo odwagi, póki co nie mogę się przemóc. Lęk, strach, matczyne obawy? Chyba wszystkiego po trochu. O czym mowa? Ano o samodzielnym wyjeździe na zimowisko, na który, póki co nie zapisałam jeszcze swojego 8-letniego syna.

Kiedy jest dobry czas?

Od ubiegłego roku próbuję znaleźć odpowiedź na to pytanie. Kiedy jest dobry czas, by wysłać dziecko samo na zimowisko? Póki koledzy mojego syna nie zapisują się na dalekie wojaże, on też jakoś się do nich nie kwapi. I choć z jednej strony bym chciała, by spróbował skoczyć na głęboką wodę i popłynął samodzielnie przed siebie, to jakoś się boję.

Historie, które opowiadają mi przyjaciółki, koleżanki czy znajome są dla mnie sygnałem alarmowym. Znakiem: STOP. Wczoraj znów usłyszałam coś, co sprawiło, że tętno wzrosło mi chyba do 100. No jak tak można?

Takie rzeczy na zimowisku?

– Pamiętasz, wspominałam ci, że kilka dni temu Sandra pojechała w góry na zimowisko. W tej rozpisce od opiekuna była informacja, że po obiedzie (od 15 do 16) dzieci mogą dzwonić do rodziców. Tak też się z nią umówiłam.

Pierwszego dnia była lekko przestraszona, ale w miarę zadowolona. Drugiego jakaś bardziej markotna, a trzeciego nie wytrzymała i zaczęła płakać. "Oni się śmieją i wytykają mnie palcami. Dziewczyny są w grupce, a ja sama. Dokuczają mi na każdym kroku. A to, że mam słabe ciuchy, że nie mam telefonu, że nie umiem na łyżwach jeździć. Ciągle coś" – powiedziała.

Próbowałam z nią porozmawiać, ale powiedziała, że musi kończyć, bo jest kolejka. Chyba inni chcieli też zadzwonić, nie wiem. Czułam, że jest jej tam bardzo źle. Przecież nie będę siedziała z założonymi rękami i czekała na kolejny telefon. Wzięłam męża, wsiedliśmy w samochód i za 4 godziny byliśmy na miejscu. Żebyś ty widziała, jak się ucieszyła. Zabraliśmy ją z tego cyrku. Wygarnęłam opiekunom, co o tym myślę i powiedziałam, że zwrotu kasy będę żądała – tak mniej więcej opowiedziała mi Emila.

Smutne, a wręcz zastraszające historie opisujące zachowanie współczesnego pokolenia dzieci i nastolatków napływają z każdej strony. Dzieci sobie dokuczają, wyśmiewają się i wytykają palcami. Ale po co? Dlaczego?

Kto ich tego nauczył? Skąd czerpali wzorce? Choć z jednej strony to ich chciałabym obarczyć winą, ale z drugiej czuję, że nie byłoby to do końca sprawiedliwe. Bo gdzie w tym wszystkim są rodzice, którzy już od najmłodszych lat powinni wpajać i powtarzać jak mantrę czym jest empatia, szacunek i tolerancja?

Chciałabyś podzielić się ze mną swoją historią? Napisz, proszę na adres: klaudia.kierzkowska@mamadu.pl
Czytaj także: